Cóż za pozytywna energia po pierwszym tygodniu nowego semestru na mojej fantastycznej uczelni ;)
Po cudownie zakończonym pierwszym semestrze, feriami, powracam do szarej, łódzkiej rzeczywistości.
Pierwsze zajęcia = Drodzy państwo, wystąpił problem z planem zajęć (nowość!) xD
Pełno zajęć po niemiecku, z których nic nie rozumiem xD Do tego zajęcia porozrzucane po całym dniu - najpierw rano od 8.30 do 10.00, a poźniej na 17.15 dopiero ;) Brawaaaa!
No i do tego fantastyczna pogoda i jakieś 0 stopni w sali Goethego, w której mam non stop zajęcia, siedzę w kurtce zimowej, takiej grubaśnej na narty i dalej marznę.. więc się rozchorowałam... W piątek nie poszłam na ostatni wykład, ale oczywiście z LasPegazowskiej imprezy nie zrezygnowałam, zrezygnowałam za to z picia Febrisanu na rzecz picia wódki, bo przeraził mnie napis w ulotce "Nie łączyć z alkoholem" xD Miałam zrezygnować z wódki... no ale zycie.
No i impreza była Mega przecudowna. wreszcie się spotkaliśmy w składzie, który znam. Bawiliśmy się świetnie, śpiewaliśmy, a raczej darliśmy się. Do tego laski do mnie wpadły poźniej, gdzie już mój głos wołał o pomoc i zaczęły wszystko rozkminiać, jak za dawnych LasPegazowskich czasów.
No a po imprezie oczywiście do stajni dać Batomowi chleba. No i to chyba mnie do końca rozłożyło. W jednej chwili poczułam się fatalnie, wylądowałam w łózku, spałam i spałam, wstałam i spałam. No i teraz co chwilę się duszę, wszystko mnie boli i w ogóle wiecie co? Wspaniałe uczucie być CHORYM w normalny sposób, a nie w szpitalu, z operacjami i innymi dziwnymi zjawiskami! Tak chora byłam ostatnio chyba rok temu... a przecież kiedyś chorowałam bez przerwy ;)
Na razie jest fajnie, bo siedzę w domu, ale znowu będę musiała od jutra iść na moją zajebiście ogrzewaną uczelnię, do tego mam oczywiście kolokwium z niemca. Niach niach.
Pozdrawiam!