Dzisiaj tak zabalowałam z jedzeniem, że masakra. Już nic więcej nie jem dzisiaj. Nie wiem, co się dzieje. Wcześniej miałam tyle motywacji, a ona nagle wyparowała. Aż się wstydzę, jakim jestem żarłokiem, ale podam Wam bilans. Najważniejsze, że mimo wszystko nie zwymiotowałam. Boję się, że nie dam rady opanować się w święta. To takie okropne. Nie mogę cieszyć się ze świąt, tej atmosfery, ciekawości, jakie dostanę prezenty, tylko czuję strach. Strach przed tym, że zjem za dużo i przytyję.
Ś: Hot-dog (200)
IIŚ: 2 paski czekolady (150)
O: Kurczak, troszkę ziemniaków, buraczki (250)
P: Kawałek ciasta (200)
K: 3 cukierki (150)
950/1100
I co z tego, że nie przekroczyłam limitu kalorii, skoro tutaj nie ma nic wartościowego (może oprócz obiadu, ale tylko jego). Jeżeli kolejne dni mają tak wyglądać... Wolę o tym nawet nie myśleć. Teraz mi nie dobrze, nienawidzę tego uczucia. Po co mi to było? Na co mi było jedzenie tych świństw? Muszę się ogarnąć, nie mogę tak jeść przez całe święta. Nie mogę pozwolić, aby wróciło do mnie to, na co pracowałam przez te kilka dni. Te wszystkie wyrzeczenia. Dobrze, że jutro poniedziałek. Mamy nie będzie w domu conajmniej do 15. Kiedy jestem sama w domu, jakoś lepiej trzymam się diety. Nie ma nikogo, kto mógłby się przyczepić o jedzenie. Jutro będzie lepiej, musi być. Muszę być silna, nie mogę zawalać.