zjadłam dziś krówkę. tę samą co zawsze. ba! z tej samej paczki z której były tamte! i co? i to nie to samo. musiałam ją sobie otworzyć sama. wszystko zrobiłam sama. bez niczyjej pomocy. już nie smakowała tak jak wtedy. koniec z krówkami. na jakiś czas.
dzisiejsze dwie przerwy spędzone w towarzystwie Oli się przydały. mimo, iż nie pogadałyśmy sobie tak na 'poważnie' tylko cieszyłyśmy się sobą (boże! jak to brzmi!) to gdzieś tam w środku mi ulżyło. a może to nie rozmowa z Olą a wzrok niczym z piekła rodem takiej jednej? czy ona teraz do końca swojej edukacji w LO1 (a może i dłużej) będzie mnie zabijała wzrokiem? co z tego, że ja sobie nic z tego nie robię. spływa to po mnie. ale sam fakt, że ta laska ma zjechaną psychę mnie przeraża. chociaż z drugiej strony śmieszą mnie tacy ludzie. jakoś tak.
spodobał mi się spacer z Klaudyną. znowu pośmiałam się z niczego i porozmawiałam z jakimś dziadkiem o cenie ziemniaków poza Tesco. bo przecież 80 groszy to za drogo... no nic, idę.
ah, byłabym zapomniała. nie jeżdżę już autobusami. a na pewno nie linią 66