Żyjąc w totalnym lęku zagrożenia i unicestwienia .
Gdzieś tam we mnie zaczyna budzić się długo wyczekiwany krzyk . Jęk . Błaganie . Powoli , jakby ospale , wydobywa się z zaciśniętego gardła . Prośba ? Wołanie o miłość ? Skarga ? Modlitwa ? Boję się . Boję się , że jak zacznę wszystko z siebie wyrzucać , nie będę mogła przestać . Będę krzyczeć jak oszlała , jak chora umysłowo . W samotności , czując się jak zatruta .
Oczy gasną , a serce przepełnia nieopisane cierpienie . Mam ochotę stłuc moją piękną filiżankę , porwać , kolekcjonowane dotąd egzemplarze gazety , rozlać ulubioną herbatę . Zepsuć , wybrudzić , cokolwiek , aby nie myśleć . Nie myśleć o Nim .