I po raz kolejny ręce zatrzymują się nad chaotycznym wirem. Ile razy próbowałeś opanować bezsilnego siebie, stworzyć coś, co będzie miało ręce i nogi? Który to już raz narazisz się na ból, na rany, które pojawiają się zawsze przy początkowym stadium procesu kreacji? Po raz kolejny zastanawiasz się, czy dasz sobie radę sam, czy będziesz się musiał wspomóc. Które drzwi otworzysz? Czy te, gdzie wciąż jasno, kolorowo, a te przeklęte ptaki ćwierkają? Czy może raczej te, gdzie wieczna cisza, spokój, a wujo Edgar wciąż sobie przyrzeka, że "Nigdy już"? A może po prostu olejesz te drzwi, i będziesz pisał co Ci do łba przyjdzie, co Ci na sercu leży? To jest piękne. Co? Ten chaos myśli, uczuć, z których potrafisz coś wydobyć, coś stworzyć. Zanurzasz ręce i czekasz na ból, który nie nadchodzi. Zamiast niego ogarnia Cię spokój i zrozumienie, a w Twoich dłoniach pojawia się masa, którą kształtujesz wedle własnej woli, lecz tym razem bez żadnych trudności.
:)