...To mnie wzmocni. Czyli o tym, jak to maile dobrze i kojąco wpływają na człowieka oraz o symbolice niebieskiej ławki.
Przez ostatnie kilka dni sporo się działo. Między innymi miałam mała jesienną depresję. Niezbyt poważną, ale jednak. Najgorsze było jednakże to, ze kompletnie nikt tego nie zauwazył. Poza jedna jedyną osoba.
Stwierdzam stanowczo, ze to jest jakis cholerny absurd. To, ze osoba, której nie widziałam uhuhuh i jeszcze troche, wie o mnie wiecej, niż te, z którymi przebywam na co dzień. Cóż, bywa.
Po raz kolejny potwierdziły się moje osądy, co do maili. Uwielbiem dostawac maile i je czytac i pisac. Szczególnie, jeśli wiem, ze sa to ważne maile. Nawet jeśli sa na 4 stronach a4. Ale dzięki niem i dzięki Maciejowi poniekąd też, stwierdziłam,z ę wracam do malowania. Ale nie pod żadną teczkę sreczkę. Dla siebie.
W momencie kiedy zaczynasz pracowac w miejscu, w ktorym ludzie robią to, co ty kiedyś też robiłas i co sprawialo ci frajde, tez masz ochotę się do nich przyłączyc. A wiesz, ze nie mozesz. Więc postanowiłam rozegrac to w inny sposób: Kupujac blejtram. W tak zwanym między czasie, w Dekorze znalazłam reklamówkę ze swoimi farbami, o dziwo, działającymi:D Więc obładowana, niczym wielbłąd wróciłam do domu z zamiarem porzadnego wzięcia się za malowanie.
Tak też zrobiłam. Następnego dnia, a był to piatek, pojechałam do pracowni fordońskiej mojej ukochanej. Kawał drogi, ale to nic. Pogoda była piękna, więc jechało mi się całkiem przyjemnie. W końcu wysiadłam na przystanku Twardzickiego-Wiktora Thomee. Nie było jeszcze 15. Miałam jeszcze kilka minut. Wolnym krokiem udałam się w kierunku ławki...
Teraz należy się Wam wyjaśnienie: Owa ławka zawiera w sobie niezwykłą moc: Moc pierogów babci Macieja xD Dokładnie rok temu, tzn coś około, w każdym razie, zimno było:P siedzieliśmy na tej ławce i jedliśmy własnie pierogi. Cieplutkie, świeże i w ogóle. Fajnie było...Wiem, ze to brzmi banalnie, ale to prawda. I wczoraj, siedząc na tejk ławce własnie sobie o tym myslałam. O tym wszystkim, co wydarzyło się własnie w tej pracowni. Wierzcie mi, poczułam się przecudownie.
Jednakze nie wszystko bylo takie piekne. Kiedys, kiedy jeszcze "stara gwardia" przychodziła do pracowni, zawsze dźwięk otwieranych drzwi i ich charakterystyczne skrzypnięcie, powodowały to, ze siłą rzeczy odwracałes się, czy czasem nie przyszedł ktoś znajomy. Teraz, poza Filipem, nie ma nikogo. I najsmutniejsze jest to, ze WIESZ że nikt nie przyjdzie. Ta świadomośc nie jest zbyt optymistyczna. Jest wręcz przygnębiająca.
Nic jednak nie zastąpi tego, ze mozesz sobie legalnie z panią Ewa usiasc na zapleczu i zapalic. i pogadac. To jednak cos.
Bo są takie miejsca, do ktorych człowiek zawsze wraca, bez względu na wszystko. I odkąd przyszłam tam zmarznięta i zagubiona, tak zostałam aż do teraz w zasadzie. przeszło 8 lat moja przygaoda z pracownią fordońską się ciągnie. I konca jej nie widac.
Kubusiowy kubek nadal tam jest. A dopóki on jest, to i ja będe:)