Czarny Wielbłąd. Ewentualnie Antylopa. ;>
Dzisiaj niemalże cały dzień przy/na koniu, ale za to wszystko objeżdżone i względnie ogarnięte. Oprócz Rózi, która nam choruje. :< Ma coś z nogą (raz grzeje, raz nie i sztywno ją stawia), ciężko oddycha i dosyc mocno się poci. Mam nadzieję, że z weterynarzem nie będzie jak z kowalem, który trafił do nas jakieś trzy tygodnie od zadzwonienia. xd Cieluś jak Cieluś - poszłyśmy sobie na spacer, bo na ujeżdżalni patelnia. Zuźka całkiem fajnie, ale za to Yke super. :D Podminieli chyba konia, bo nie dość, że zaczęła całkiem nieźle reagować na łydki i ogólnie pomoce, to i przy czyszczeniu/siodłaniu jest grzeczniejsza (nie zadziera głowy, co najważniejsze xd) i ma jakby wygodniejszy chód. ;> Z kolei Bryza przeżyła traumę, bo robale. -.-
Wiedząc, że cały dzień będę na słońcu, wypaćkałam się jak głupia kremem z filtrem. Stwierdziłam, że 50-tka to przesada i odkopałam 20. Ta. Ramiona pieką mnie niemiłosiernie, a między łopatkami mam białą plamę - nie wiem, jak to zrobiłam. xd
Mam nadzieję, że do koniuchów uda mi się pojechać teraz jakoś w tygodniu, jako, że póki co mam tylko jeden sprawdzian w piątek - masakra jakaś. :D