Więc otaczał ją chaos. Chaos w jej pokoju był odzwierciedleniem tak wielu nieuporządkowanych spraw w jej głowie i sercu. Od godziny próbowała uporać się z tym bałaganem. Zostało zaledwie parę przedmiotów, których nie mogła schować do żadnej z szuflad, ani położyć na ani jednej z półek.
A przecież wszystko musiało mieć swoje miejsce. Czas. Czas był wyzwaniem, ponieważ nie pojmowała jego znaczenia. Czas mógł stać lub gnać. Dla niej zegary stanęły. Albo raczej to tykające wskazówki przestały wydawać dudniące odgłosy. Czas płynął.
Życie było morzem paradoksów.
Jej dłonie się trzęsły. Jej serce krwawiło. I mijał rok. Właśnie tego dnia mijał rok.
Więc siedziała na skraju dywanu i płakała, trzymając kalendarz w dłoniach. Dłoniach, które się trzęsły. Była młodą dziewczyną. Wrakiem. Opuszczonym statkiem. Poświechtane żagle uniemożliwiały ruch. Tkwiła gdzieś w zupełnej ciemności. Więc niebo pozbawione było gwiazd. A jej płuca nie były w stanie nabrać powietrza. Tonęła. Zachłysnęła się nicością. W prawej dłoni trzymała puste opakowanie tabletek, na podłodze walały się zużyte chusteczki higieniczne. Traciła przytomność. Leżała na ziemi. Blada. Biała. Na krwistoczerwonym dywanie. Zalała ją fala. Fala strachu. Smutku. Bezradności. Fala - granatowo-czarna fala.
Przerażała ją wizja dalszego życia w chaosie. Gdy wskazówki dudniły, a biurko nadal pokryte było przedmiotami, których nie mogła nigdzie umiejscowić. Wiedziała. Choć tak niewiele w tych dniach wiedziała. Była pewna, że kiedyś nie wytrzyma tego dźwięku, hałasu przeskakujących wskazówek. Któregoś dnia nie będzie w stanie znieść widoku tych kilku rzeczy. Kiedyś umrze.
Uporczywie trzymała się skraju czegoś. Czarnej dziury. By pewnego dnia stracić kontrole. Utonąć w czerni nocy.
Nie doczekawszy się nigdy rodziny, domu i dzieci, o których zdawała się marzyć. Nigdy nie oparłszy się o ceglaną ścianę, na której mieścił się kominek z huczącymi płomieniami.
Nigdy już nie poczuła zapachu mężczyzny, którego kochała. Nie miała szansy cofnięcia czasu, więc nigdy nie poczuła ciepła jego skóry. Nigdy więcej nie przyłożyła swoich ust do jego ramienia. Nigdy nie nauczyła się kochać na nowo. Była różą.
Woda wyparowała, pozostał osad na ściankach pięknego wazonu. Wspomnienia. Kolce zaczęły twardnieć. Płatki z intensywnie czerwonych zmieniły kolor. Teraz miały barwę zaschniętej krwi.
I żyły na przegubach jej dłoni zdawały się pulsować wolniej, coraz wolniej... zasypiała.
Uschnęła.
Ból przyćmił strach, a ciemność uśmierzyła ból.