Każdy ma swoje ulubione miejsce na Ziemi do którego lubi wracać.
To jest właśnie moje.
Może nie ma w nim nic nadzwyczajnego, ale...
Ale lubię tą ciszę, spokój i wolność.
Obserwując zachód słońca, stopy "pływają" w wodzie i ciesze się, że są takie chwile.
Kiedy można uciec, czasem, choćby tylko po to by ukryć przed samym sobą, że wszystko jest dobrze.
A czy jest?
Z tym bywa różnie.
W końcu tak to w życiu bywa, że raz wszystko układa się, po to by za chwilkę stan gotowości został ogłoszony.
Doświadczenie wypiera wszystkie negatywne scenriusze i stara się nie przejmować możliwymi skutkami pewnych decyzji.
Boję się momentu, w którym nic nie będę mogła zrobić, tylko patrzeć. I nic nie wskóram.
Choć wiem, że powinnam otrząsnąć się i nie marudzić bo brak mi cierpliwości.
I jest mi źle, kiedy w myślach krzywdzę, bo kocham.
Byle było zdrowie, byle była wiara w to, że wszystko będzie dobrze. Byle nie było bólu.
Moja wiara w Boga staje się chwiejna.
Źle mi z tym.
Bo mam świadomość, że w takich sprawach przychodzi "otrzeźwienie" z Góry.
A na to nie jestem gotowa. I raczej nigdy nie będę.
Dlatego muszę zmobilizować siebie do walki. O bycie.
Podobno coraz częściej patrzymy w przyszłość, niż jesteśmy tu i teraz.
Przez to nie umiemy cieszyć się życiem i małymi rzeczami, które spotkają nas codziennie.
Obawiam się, że też w pewnym stopniu jakoś to do mnie dotrało.
A jak to jest z tą miłością?
Mamy jej szukać, czy może poczekać?
Czy starać się wykorzystać każdy moment?
Odpowiedzi wciąż szukam.
Przecież ciągle, może być tylko lepiej...
"Wielką odwagą jest zmierzyć się z teraźniejszością"
http://www.youtube.com/watch?v=z4PKzz81m5c&feature=BFa&list=LLp4TOEsuyX6fX1zlZBnM9XA