Wchodzę do apteki, kupuję co chcę, wychodzę. Kocham ten stan, kiedy w torbie mojej tabletki, jakiekolwiek, po prostu promienieję, jakby bez powodu.Nie mogę się doczekać, kiedy spróbuję to, co kupiłam. Jak nie zadziała tak, jak bym chciała, to się wkurwię. :D
Przyszedł dobry czas, czas na odchudzanie, na odnawianie głębszych więzi z Panną Anną, czuję motywację, nie mogę się wręcz doczekać. Ale lustro mnie kurewsko przeraża teraz. (O.O) W sumie to się doprowadziłam do stanu istnej pogardy.
Zakupy udane. 2 paczki sudafedu, cirrus {14 szt.}, senefol, błonnik w kapsułkach z beta-karotenem, L&M linki, czerwone i pomarańczowe. Przy okazji - nie wiedziałam, że senes w tabletkach to senefol.
Wstaję dokładnie o 6, przecieram oczy, wyciągam się, staję na wagę, ewentualnie dokonuję jakiś pomiarów ciała. Idę delikatnym krokiem do kuchni, a gdy już tam jestem, zaparzam wodę, podchodzę do lodówki, by Ją pogłaskać i mieć świadomość, że dotknęłam owoc zakazany, z szafki wyjmuję kubek, wkładam do Niego długą łyżeczkę, na mały talerzyk nakładam 2 kapsułki błonnika, ciemnobrązowy proszek zalewam wrzącą wodą i wychodzę z kuchni, popijając ewentualnie wodę, może czasami łykając tabletki z pseudoefederyną w składzie. Zamykam drzwi mojego pokoju po stronie wewnętrznej, siadam na krześle, odpalam Cartoon Network i rozkoszując się swoim śniadaniem, rozmyślam o nadchodzącym dniu. Skończyłam, lekko przerażona brakiem czasu, szybko się obmywam w łazience, kremuję balsamem, dezodorantem, ubieram, maluję, ogarniam włosy, myję zęby, pakuję do szkoły, sprzątam trochę pokój i wychodzę.
W szkole różnie, wiadomo, popijam wodę albo kawę.
Wracam i od razu kierunek-kuchnia. Kawa i pseudoefederyna, ćwiczenia fizyczne, inspirowanie się, rozmyślanie, pisanie, wszystko. Dbanie o wygląd, cokolwiek.
Kładzenie się do łóżka ze świadomością, że nie zgrzeszyłam dziś.
Powrót do dawnego stylu przeżycia. *,*
Jutro. <3