Jest źle.
Smutno.
Wszystko przygnębia.
Wszystko męczy.
Potrzebuję czasu.
Czasu na odpoczynek.
Tak mało go mam.
Tak bardzo potrzebuję.
Czuję jak nic się nie zmienia.
Tylko narasta ból i rozczarowanie.
Więc jednak coś się zmienia.
Potrzebuję energii.
Energii by wygiąć usta w uśmiechu.
Tak by zawsze pozostać
zamkniętym i odosobnionym światem,
bez klucza dla nikogo
i tylko z zewnątrz
pomalowanego uśmiechem.
A w środku ból.
Zupełna pustka.
Zupełny brak pozytywnych emocji.
I samotność.
Jakże szkoda, że tak to musi wyglądać.
Ale jest dobrze.
Choć nie wiem, co to naprawdę znaczy.
I czy to źle, że sprawia mi on przyjemność.
'Przyjemność' w pewnym sensie tego słowa znaczenia.
Bo to dość przyjemny i intensywny ból.
Można by pomyśleć, że mam naprawdę ciężkie życie.
Nie jest aż tak ciężkie.
Po prostu moja psychika jest słaba.
Za słaba dla tego świata.
W dodatku bardzo złośliwa.
Wszystko zostawia mi na noce.
Na noce, kiedy bezsenność wygrywa
a ja wspominam wszystko, co złe.
Choć nie uzewnętrzniam przykrych emocji,
to one naprawdę nie znikają od tego.
Wciąż są, ale wewnątrz mnie.
To nawet gorzej, bo ranią tylko mnie.
I to w bardzo dziwny sposób.
Ranią i osłabiają zarazem dając chorą przyjemność.
Wzdrygam się na myśl o nich.