Skoro już tekst o maturze był o blogowaniu, blogowiczach oraz blogach, to wstyd byłoby gdybym nie uczcił tego dodaniem jakiejś fotki. I właśnie dlatego dodałem taką nie z gruszki, nie z pietruszki... Ale chociaż zabawna jest.

Mam nadzieje, że opublikowanie tego zdjęcia nie odbije się na moim zdrowiu (kontuzje niewskazane, bo przerwa w treningach by była

).
No więc co tam o maturach... Nuda. Spodziewałem się dreszczyku emocji, a tak naprawdę większą dawkę adrenaliny zapewnia mi byle mecz w telewizji. Nie uczyłem się, nie denerwowałem, nawet nie powtarzałem, a jakoś tam poszło. Generalnie zauważam, iż zlewam rzeczy dla innych ważne: Szkoła, matura, plany na przyszłości... Czy to dobrze? Pewnie nie, ale mi taki stan rzeczy odpowiada. Instytucją szkoły pogardzam od kiedy sięgnę pamięcią. Wagary, które nie jeden raz sięgały bitych dwóch tygodni, oceny sięgały bruku, a moje przechodzenie z klasy, do klasy należało by raczej nazwać przeczołgiwaniem. Czemu tak jest? Nie mam zielonego pojęcia... I oto prawdziwa metafizyka! Zapraszamy strefę jedenaście? Matura nie jest dla mnie ani wykładnikiem wiedzy... Kwestia szczęścia i dobrego kombinowania (lub dobrych ściąg). Plany na przyszłość? Wolę bez! Wtedy wszystko lepiej smakuje, ale dopiero niedawno do tego doszedłem i staram się wprowadzić to w życie. Miliony przemyśleń w mojej mało wiedzącej głowie nie doprowadzą pewnie do niczego dobrego, ale chyba najwyższy czas iść gdzieś swoją drogą, nieważne czy okrężną, czy wręcz zgubną... Ważne, że swoją. Tyle ode mnie blogera blogującego o swoich przemyśleniach na własnym blogu, ze świata w którym rozliczają z tego co wiesz, a nie potrafisz, ani kim jesteś.
Znowu mnie na odpływającą notkę wzięło.

Pozdrawiam wszystkich "maturowiczów" zarówno tych przejmujących się, jak i tych zlewających.