Oj zdjęcie stare jak zeszłoroczny śnieg... Bo to chyba było jakoś rok temu nie? Jak się woziłem w dłuższych włosach i często piwko popijałem.

Cholernie jakoś nudno w tym domu, dlatego właśnie postanowiłem zabić trochę czas i coś tutaj wrzucić.

Dodatkowo pomyślałem sobie, że napisze o moich przeżyciach z niedzieli bo niektórych śmieszą.

Niedziela 11.04.2008 godzina 12.45. Udaje mi się jakoś obudzić... Suchość w gardle oraz nie jakiś wielki, a jednak dokuczliwy ból głowy przypomina mi o wczorajszej imprezie w Trojce i co gorsze o tekili. Jestem głody, ale jeszcze mi to nie przeszkadza... Bardziej chce się pić dlatego niemalże w podskokach dolatuje do kranu i wypijam kilka szklanek wody:
-Co za ulga- myślę sobie- teraz jeszcze bym coś przekąsił.
Widzę jednak, że w domu jest moja mama i dopiero teraz orientuje się, że mamy niedzelę. To dobrze bo niedziela w moim domu jest gwarantem szybko zrobionego obiadu. No więc nie męcząc się robieniem kanapek ruszam w stronę komputera, by tam w napiętym oczekiwaniu czekać na magiczne słowo "obiad"!
Siedzę dobrą godzinę, może nawet więcej grając w debilne gierki. Głodny jestem jak wilk, a żeby w tym krótszym tekście pojawiło się więcej zwierząt to dodam, iż zjadłbym konia z kopytami. No i nadal czekam... W końcu doczekałem się i z uśmiechem na twarzy, uzbrojony w nóż, widelec oraz łyżkę ruszam na podbój kuchni. Patrzę na (w mojej opinii) pierwsze danie i coś mi tutaj nie gra. Bądź co bądź nalany do połowy talerza rosół, zasypany górą makaronu wygląda conajmniej podejrzanie. Postanowiłem więc taktownie i nad wyraz grzecznie zapytać:
-Co to kurwa jest?- wskazawszy wcześniej na swój talerz.
-To jest twój dzisiejszy obiad synku... No bo wiesz dzisiaj są zielone świątki i zapomniałam, że sklepy są zamknięte.
-Ja nie będę tego jadł!- lamentuje jak dziesięcioletnie dziecko zmuszane do obiadu- Mnie nic nie interesuje... Masz po prostu skołować żarcie jakieś- rzucam jakby niedbale wracając do komputera.
Możesz być zdziwiony moja postawa, tym bardziej jeżeli mnie znasz, ale nie zważyłeś na jedno, bo bo pewnie nie znasz tej prawidłowości... Głodny Norbert, to zły Norbert. Dalej gram w debilne gierki, jednak po godzinie czuje, że żołądek aż mi skręca. Wierzcie, albo też nie, wróciłem z podkulonym ogonem do kuchni i wcinałem wytwór rosoło podobny, że aż miło. Jednak jak łatwo się domyślić nie zaspokoiło to trawiącego mnie od środka głodu. Przygotowałem także zemstę na swojej zapominającej o zielonych światkach mamusi. Kiedy nie patrzyła zakradłem się do kuchni i skradłem jej lekkie pieczywo i z mściwą satysfakcją głośno je schrupałem w swoim, a raczej naszym (mam tu na myśli braci pokoju). Jednak nawet to nie pomogło! Byłem tak cholernie głodny, że postanowiłem się przespać i o całej tej żołądkowej sprawie zapomnieć uciekając w sen... A swoją drogą to ja dziwne i monotematyczne sny mam ostatnio, ale to już materiał na osobną bajkę. No więc pospałem sobie kilka godzin, a kiedy się obudziłem było grubo po szesnastej. Oczywiście nadal będąc głodny, zacząłem rozmyślać niemalże filozoficznie na temat swojego położenia:
-Przecież ten wielki głód to ja sam sobie wymyślam- doszedłem do wniosku- człowiek jest przecież w stanie wytrzymać kilka dni bez jedzenia absolutnie niczego- skoro pojawiła się teza to i musiał pojawić się argument ją potwierdzający.
Tak więc kolejne piętnaście minut straciłem na można to chyba tak nazwać rozprawce filozoficznej, która nie poprawiła mojego położenia, ani nawet samopoczucia. Postanowiłem pójść pooglądać trochę telewizję, od tak dla odmiany od komputera... Usiadłem i oglądam programy kulinarne. Uwierzcie mi, że była to prawdziwa tortura, a jednak nie chciałem przełączyć na nic innego. Głód osiąga swoje apogeum, a moim ciałem targają drgawki. Robi mi się strasznie zimno i myślę sobie- czas umierać! Nagle wpadam na genialny pomysł i sam ganię siebie, iż nie wpadłem na niego wcześniej. W niemalże heroicznym wysiłku wstaje i uśmiecham się drwiąco patrząc na swój żołądek:
-I tu cię mam!
Zakładam buty, dresik i jakąś koszulkę. Zbiegam po schodach i przemierzam swoje osiedle, biorąc na cel domostwo babci. Biegnę ile sił w nogach, by po pięciu minutach znaleźć się w salonie na włodarczaka osiem przez jeden. Babcia przygląda mi się badawczo i mówi:
-Coś źle dzisiaj wyglądasz Norbert.
-Babciu zanim wydasz diagnozę rób mi kilka kanapek.
Oczywiście wszystko opisane powyżej to tuningowa wersja prawdziwych wydarzeń, ale to się chyba każdy kapnął.
