Hej ho, hej ho, do pracy by się szło... A właściwie to nie, ale jak mus, to mus. Zdjęcie z moją najbliższą współpracownicą, żoną, osobistym szoferem, prawą ręką i tak dalej... Po prostu z Asią żeby nie kombinować.
Pobudka godzina siódma. Raczej tego komentował nie będę. Mój kierowca ze zdjęcia podjeżdża pod Kaufland i mamy jeszcze trochę czasu, a nie mamy niczego do pisania, więc dreptamy do marketu po jakieś zaszyty. Pudło- w sklepie takim jak Kaufland nie kupi się głupiego zeszytu. Mamy jeszcze sporo czasu więc uderzamy do Plusa. Zonk- zamknięty. W myśl zasady "do trzech razy szuka" jedziemy do Biedronki gdzie jak łatwo się domyślić także nie znaleźliśmy upragnionych pokratkowanych i zszytych kartek. Ostatni bastion artykułów papierniczych w Lesznie to Netto? Też nie... Ani jednego głupiego zeszytu. No ale Żona bez żadnego skrępowania zadzwoniła z samego ranka budząc kumpelę i zeszycik wykombinowany. Ruszamy: Następny przystanek Rydzyna.
Godzina ósma, minut trzydzieści, siedziba firmy Winkhaus. Trzydziesto osobowa grupka ludzi podąża za łysym ochroniarzem, który nie wygląda jak łysy ochroniarz w kierunku sali konferencyjnej. Grupka rozsiadła się w ławkach, a ja osobiście poczułem się jak w szkole na języku niemieckim. No bo tak: Niemiecka firma, siedzię w ławce z kumpelą z klasy, mam przed sobą zeszyt i długopis, a na dodatek moim najbliższym sąsiadem (oprócz Asi) jest bzyko-podobny człeczyna... To już drugi punkt dnia, którego komentował nie będę. Do pokoju wchodzi bardzo niski (jak na porządnego dyrektora przystało) mężczyzna, któremu wszyscy latają wokół tyłka. Kilka ciepłych słów, kilka motywacyjnych gadek, kilka gruźb, które wstrząsnęły mną do głębi... No i sobie poszedł. Później zaczęło się szkolenie, o którym mogę powiedzieć jedno: Było nudne jak kartka papieru, którą nieźle obrysowałem udając, że słucham i wszystko uważnie notuje. Następny przystanek: Wypełnianie umowy i składanie na niej dziesięciu tysięcy podpisów. Tutaj muszę przyznać, że się z Asią nie popisaliśmy, bo motaliśmy się jak reprezentacja Polski za kadencji Janasa (pozdrowienia dla trenera! ). Jednak wszechogarniajaca nuda skończyła się kiedy na scenę wkroczyć staruszek od kursów BHP, który wyglądał dokładnie tak jak powinien wyglądać staruszek od kursów BPH: Siwiutki mężczyzna o lękliwym spojrzeniu, którym rzucał szybko i nerwowo naokoło wietrząc jakąś katastrofę podczas szkolenia. Spodnie klasyczne jak sam prowadzący były podciągnięte pod samą klatkę piersiową, nudna koszula oraz śmieszny stwarzyały z niego pradziwie zabawnego gościa... No i atmosfera się rozluźniła. Każdy śmiał się ze staruszka, a ten dobrodusznie dał nam jeszcze sylikonowy krem do nawilżania dłoni... Wyobrażacie sobie? W tajemniczym prezencie wszyscy zaczęli upatrywać jakiś homoseksualnych przesłanek, które potwierdził sam prowadzący oznajmiając, że dziewczyny mogą po prostu powiedzieć jaki rozmiar fartuszka chcą zamówić, natomiast panów on sam dokładnie zmierzy. Jak możecie sobie wyobrazić było dość śmiesznie kiedy pan, który wyglądał jak typowy gość prowadzący kursy BHP wyprosił z sali wszystkie kobiety i wyciągając miarę przywołał pierwszego kandydata dodając: Zapraszam ja nie gryzę... Proszę się nie krępować. Kiedy pan już dokładnie nas zmierzył i zapisał, kto jakie ogrodniczki otrzyma pozostał nam z Asią tylko lekarz i już byłem w Lesznie, a ona w Osiecznej.
Dodam tylko, że po godzinnym odpoczynku poszedłem na trening czując się jak trup, a w okolicach godziny dwudziestej drugiej wróciłem do domu, by napisać tą właśnie notkę czując się jak trup po ciężkim treningu. Zobaczymy co na to mój organizm.
Dzisiaj bez pozdrowień poza Asią, bez której byłoby jeszcze nudniej, niż było w naszym obozie pracy.
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24