Dzień z serii tych idealnych; pachnących słońcem na rozgrzanym dachu i z niebem iskrzącym się od nadmiaru błękitu.
Otwieram okno, ciepły już wiatr otula skórę, a noc rozbrzmiewa brzęczeniem świerszczy.
Rozgrzane szeptami nocy powietrze niesie wraz z sobą lepki i mdły zapach przekwitających kasztanów.
Wystarczyły dwa tygodnie nieobecności, by zielone trawy urosły do wysokości moich ramion, falując i szumiąc poruszane lekkim wiatrem
Cisza pełna jest dźwięków. Pulsuje odgłosami niezliczonych owadów, radosnym śpiewem ptaków, trzepotem skrzydeł motyli.
Podnoszę z ziemi patyk i na brudnym piasku rysuję niekształtny symbol, który zastępuje wszystko, co chcę powiedzieć. Moje kroki wzbijają w górę brudny pył, który miesza się z dusznym powietrzem wypełnionym już gęstym zapachem polnych kwiatów i traw.