Dzień.
Sączę się światłem zza zasłony w odcieniach wanilii, na kolanach półprzezroczysty kubek, śniadanie. Miałam wstać o szóstej, ubrać ulubione kolorowe majtki w pokrzywy i rozciągniętą bluzkę, zapakować aparat i idąc miejsko-wiejską łąką nad rzekę, chłonąć wszechobecną ciszę i zapach poranka.
Zaspałam.
Noc.
Siedzę na balkonie, patrzę na swój mały kawałek nieba. Wszystkie gwiazdy się schowały, może pospadały. Ja też tak chcę. Kończę papierosa, zabieram się ze swoimi myślami do łóżka. Skończył się maj, chcę do domu.