Do piątku 1 cel.
Budzą się we mnie obawy. Boję się, strasznie się boję, że mimo starań i tak się nie uda.
A ja tak bardzo, bardzo tego pragnę. Oczywiście, że jestem dobrej myśli.
Ale życie nauczyło mnie, że nie wolno wiązać z czymkolwiek za dużych nadziei.
Jeśli się uda będę w piątek najszczęśliwszą osobą na świecie.
Jeśli nie, cóż. Przecież się nie popłaczę. Będę walczyć dalej.
Ale naprawdę miło by było, gdyby choć raz w życiu coś mi wyszło dokładnie tak jak to sobie zaplanowałam.
Czekam. Czekam na piątek. Zrobię wszystko co należy. Co z tego wyjdzie się okażę.
7 dni.
Nie wiem ile ważę. Nie wiem ile muszę jeszcze schudnąć. Nie wiedząc tego, nie wiem nic.
Jedna wielka niewiadoma. W poniedziałek dopiero wejdę na wagę. Mam nadzieję, że liczby nie przerażą mnie zbytnio.
A moje ciało?
Dupa. Dupa trochę zmalała i zaczyna wyglądać nawet znośnie.
Nogi wydają się być jakby smuklejsze. Chociaż i tak to balerony.
Brzuch, oj brzuch zrobił największy postęp.
Co nie zmienia faktu, że do perfekcji jeszcze wiele, wiele mu brakuje.
Jebane boczki doprowadzę was do zagłady kurwa. Już prawie was nie ma suki.
Odwieczny problem zniknie.
Moją drogę do perfekcji zaplanowałam do lutego.
Tak, mam wszystko zaplanowane. Tak, aż do lutego.
Nie chcę schudnąć na odpierdol w miesiąc, a później jojo, płacz i zgrzytanie pochwy.