wprawdzie już zeszły, ale jednak fantastyczny weekend w górach... 3 dni intensywnego łażenia po Tatrach, zdobyty Giewont w trakcie urywającej łeb piździawy, Kasprowy w śniegu po kolana i Ornak, też w śniegu, a dla większych emocji z rozwaloną podczas zejścia z Kasprowego nogą, w euforii ketonalowo-adrenalinowej...
uwielbiam, mogłabym nie wracać do Poznania, zaszyć się gdzieś w bacówce na jakiejś niezbyt uczęszczanej hali i nie wracać... nie myśleć, nie bać się, nie przejmować, nie martwić przyszłością... paść owce, pić wodę ze strumienia, oddychać głęboko i mieć cały cywilizowany świat w dupie.
w sierpniu - bieszczady, przynajmniej tydzień. we wrześniu - wracam w Tatry, koniecznie.
na zdjęciu moja noga na odpoczynku tuż przed wejściem na Giewont, który mam mniej więcej... w kroku :p w tle Tatry, ale cholera wie jakie, chyba Wysokie ;p