no, to taka metafora mojego obecnego stanu...
między pracą a sesją, zabiegana i pogubiona,
wczoraj zasnęłam w kinie na Indianie Jones'ie...
śpię po 3-4 godziny na dobę i nie piję kawy,
co środa zrywam się bladym świtem i pędzę na wykład do mojego ulubionego profesora,
bo jak się nie pojawiłam przez 3 tygodnie, to pytał, co się z jego ulubioną studentką dzieje.
ot, uczucie odwzajemnione.
a czasami kiedy nie widzi nikt, to się uwalę, że aż smutno. i na smutno.
przyjaciele mają mnie w dupie, dzwonią tylko jak czegoś potrzebują,
ewentualnie jak się napierdolą do nieprzytomności,
a i wtedy usłyszę, że to ja mam ich w dupie.
całe to jebane życie mejks mi LOL. jak cholera.
do tego gdzieś w ogóle zgubiłam tą skarpecianą lalkę, kieszonkowego skarbka.
szkoda, bo mogłabym go spalić obrzędowo.