photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 31 PAŹDZIERNIKA 2012

V. ( Bo to tylko zwykły 31.10)

Pa-mię-ta-cie? Ouch, przecież to kochany Victor i jego nostalgiczna historia! Oczywiście, wiecie, co teraz powiem. Bo co innego, jeśli nie to, że mam sentyment do tej komedii animowanej. Jest po prostu przeurocza, dlatego jeszcze kiedyś to sobie obejrzę. To by było jednak na tyle motywów tego święta, którego przecież nie obchodzimy. Piszę to jednak, bo dzisiaj niemal wpadłam na chłopaka paradującego po szkole w jakiejś owłosionej masce na twarzy z takimiż samymi rękawiczkami z pazurami, no przepraszam? Przypominam, że to już liceum. Trochę to wszystko śmieszne. Właśnie teraz uświadomiłam sobie jakże "adekwatną" tematykę dzisiejszej Ukrytej prawdy. Ouch, znowu bez cudzysłowu? Chyba powinnam go tam wstawić już z powodu samego szacunku do samej siebie, bo przecież to oglądam, no ale nieważne. Otóż był to odcinek, jakich mało - przyznaję to, oczywiście, jako wielki krytyk takich śmieciowych programów. Jego tematem nie były zdrady, niechciane ciąże, czy wakacyjni kochankowie, którzy zawieruszyli się gdzieś przy bagażach tych tragicznie zaślepionych kobiet. O czym więc to było? Oczywiście o wampirach, bo przecież era Meyer myśli sobie, że może bezkarnie konkurować z erą Joanne Kathleen Rowling? Naprawdę nie wiem, co oni widzą w tej serii. Pamiętam, że zabierałam się za nią dwa, a może nawet trzy razy. Tak się jakoś składało, że fragment o lwie masochiście, który rzekomo pokochał jakieś głupie jagnię, wyprowadzał mnie z równowagi, po czym w trybie natychmiastowym oddawałam książkę do biblioteki. To taki obcesowy banał! Przecież fakt, iż twój szkolny kolega może być wampirem jest taki oczywisty do przyjęcia! Ouch, i jeszcze ten boski Pattison! Naprawdę, śledząc erę Zmierzchu, ma się jakieś pierwotne odruchy. Pewnie zaraz mi ktoś powie, że to samo sądzi o nijakim Potterze. A niech sobie myśli! Ja też go nie lubię, naprawdę nie wiem, jak można stworzyć bohatera, do którego czytelnicy nie czują pociągu. Pani Rowling wykreowała jednak coś więcej niż baseball wampirów, no przepraszam bardzo? NIE LUBIMY ZMIERZCHU!!!

Wracając do zgubionego wątku - odcinek był o chłopcu, który oświadczył rodzicom, że stał się... zaraz, jak to było? Elektrolitycznym wampirem? Nieważne, mniej więcej leciało to właśnie jakoś tak. Nie wiedziałam, że jest coś takiego, no ale przecież mam do tego prawo. Nie ukrywam jednak, że parsknęłam śmiechem, no bo przecież nie wytrzymałam. Zresztą potem to ten kabaret naprawdę się rozkręcił. To, jak grzebie w kosmetykach swojej siostry jakoś przełknęłam, ale scena, w której przyniósł do domu jakieś świeczniki, bo "teraz tylko przy takim świetle mogę żyć". "Skąd to przywlokłeś?" - pyta ojciec. "Z Kościoła ukradłeś?! "Nie" - odpowiada. - "Wziąłem z kaplicy przycmentarnej". "Ty gówniarzu!!!". Najbardziej jednak zirytowało mnie to, że już we wstępie ta okropna kobieta z tym swoim okropnym głosem oznajmiła, że to bardzo katolicka rodzina. No przepraszam bardzo? W każdej rodzinie coś takiego by nie przeszło, to nie musiała być głęboko wierząca i praktykująca rodzina! No i ta scena z krzyżami. To było naprawdę żenujące. Chodziło o to, że ten, pożal się, wampir, pozdejmował ze ścian wszystkie krzyże. Och, no i rodzice zaczęli je zakładać, a ta okropna kobieta powiedziała, że sąsiadka przyszła zobaczyć, co się u nich dzieje, bo to przecież bardzo sąsiedzkie postępowanie, prawda? Och, no i oczywiście, pod pretekstem pożyczenia cukru (!!!) gapiła się na to wszystko, a ta, pożal się, matka powiedziała jej (oczywiście zapytana przez nią), że zdjęli krzyże, żeby je wytrzeć z kurzu. No po prostu bez komentarza. Potem było też o czosnku, niezjedzeniu pierogów ruskich, bo przecież "to jedzenie dla zwykłych śmiertelników". No i te schadzki na cmentarzu. "Dziękujemy ci, że nas w to wtajemniczyłeś. Jesteś naszym mistrzem" a to "co wy tu robicie wampiry?!" i reakcja jednego z nich "Złożymy ją w ofierze?", "Nie, to jeszcze nie czas". Och, i ta scena z księdzem, który bez jakiegokolwiek słowa od momentu pojawienia się rzekomego wampira najzwyklej w świecie na samym wejściu podniósł na niego kropidło, po czym stwierdził, że nic z tego nie będzie (nie odezwał się do rzekomego wampira ani jednym słowem) i poszedł z rzekomą matką porozmawiać na osobności... Ludzie, jeśli już coś takiego kręcicie, to róbcie to przynajmniej wiarygodnie albo już w ogóle. Poraziło mnie też, kiedy rzekoma matka oburzyła się, że syna trzeba zabrać do psychiatry. Ona wolała dopuszczać do siebie to, że jednak jej syn jest opętany, no przepraszam? To chyba trochę dziwne. Było też coś o mafii sąsiadek, które potem rzuciły się na rzekomego wampira z kropidłami... Och i jeszcze to, że rzekomy wampir walił cytatami ze Zmierzchu? I to, jak powiedział "a teraz bądźcie cicho - zaraz w tvn będzie powtórka Zmierzchu, muszę to obejrzeć". Dalej już nie miałam siły tego oglądać. Po tym seansie poważnie zaczęłam się zastanawiać nad moją zrytą do granic możliwości psychiką. Nie chcecie wiedzieć, do jakich wniosków doszłam.

Teraz trochę wyższej kultury.

Dzisiejszy wieczór, chociaż chłodny - i to wcale nie jest przenośnia, nie odnosi się to również do temperatury za oknem, bo chodzi o tą za ścianą - spędzę w towarzystwie Stephena Kinga. Ouch, w gruncie rzeczy, wcale sobie tego nie zaplanowałam. Po prostu kiedy jakoś dobrnęłam do biblioteki- wędrówka schodami z dolnego patio, na górne patio, na pierwsze piętro i wreszcie na drugie piętro, gdzie mieści się moja metaforyczna stołówka naprawdę wymaga dużego wysiłku a przynajmniej dużej zadyszki - nie miałam już siły na zastanawianie się i, bez namysłu, sięgnęłam po to dzieło opatrzone tymże nazwiskiem, wiedząc, że nie może mnie zawieść.
Lubię Kinga - to naprawdę równy gość. To on powiedział, że "Harry Potter jest o przezwyciężaniu strachu, znajdowaniu wewnętrznej siły i robieniu tego, co jest słuszne w walce z przeciwnościami. Zmierzch jest o tym, jak ważne jest to, by mieć chłopaka". KOCHAMY STEPHENA KINGA!!!

Po raz drugi też zamierzam sięgnąć po książkę historyczną. Tym razem nie będzie to Starożytność, którą kazał nam czytać najwredniejszy nauczyciel w szkole, którego bardzo lubię, ale biografia Richeliego. Jakoś tak mnie niechcący zafascynował. Z tego, co się uczyłam na sprawdzian z historii, w którym nie było tego, co chciałam, wnioskuję, że to wielki człowiek był. Chyba niechcący sparafrazowałam słowa koleżanki patetyzujące na temat Gustawa Adolfa. No ale naprawdę, jak można na przerwie śpiewać mi hymn III Rzeszy? Nieważne. Ja jestem przyzwyczajona do takich zachowań, ale wy? Może kiedy indziej opowiem o tym, co mnie irytuje w moich koleżankach. Nie przejmujcie się - one i tak to wszystko wiedzą i, mało tego, wykorzystują tę wiedzę przeciwko mnie z pełną premedytacją. Nie przeczę jednak, że bardzo miło posiadać osoby, z którymi można mieć głupawkę na lekcji, która będzie w pełni wytłumaczalna. Czy ja włożyłam w jedno pseudozdanie słowo "lekcja" i "tłumaczenie"? Ouch, toż to już jakiś postęp. Chyba świadczy to o tym, że wreszcie, z biegiem lat, nauka przestąpiła wreszcie ciasny hol mego ciasnego mózgu i weszła do ganku. Bardzo zimnego. Do którego przez szczeliny drzwi przedostaje się śnieg. I wielkie, obślizgłe ślimaki. Nienawidzę takich.

 

Zdjęcie zaczerpnięte z deviantartu by CROvalentina. Żeby nie było. Że Polak to kradziej. Albo zmierzchomaniak. Hyhy.

 

Odłączcie mnie od internetu, to nie będę pisać takich głupot. Wiecie, ile czasu bym zaoszczędziła? Wbrew pozorom, konstruowanie długiej, zawiłej notki wymaga dużo poświęcenia. Do dzisiaj jednak nie wiem, skąd mi się to wzięło. Pisemny słowotok to chyba dobra nazwa mojego chronicznego schorzenia. Człowiek musi mieć jakieś psychiczne schorzenia, bo by chyba zwariował, nie? Jak można być normalną osobą? Jak można dobrnąć do fragmentu o lwie masochiście i żyć normalnie?? Hy, i wy się potem wszyscy dziwicie, skąd biorą się te urojone pomysły u scenarzystów. Elektrolityczne wampiry... to bardzo dobry synonim. Nie zawaham się go użyć, w kolejnej notce.

 

Uciekajcie;