Odliczam kolejne dni.
Chwilami zwykły spacer wydaje się być jak najgłębszą synestezją.
Łapię ostatnie tchnienia, spoglądam na twarze, ulice, zakamarki starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Zapach ma swoją fakturę, odbicie dźwięk a każda kolejna minuta zdaje się pachnieć inaczej - oczekiwanie.
Łezka kręci się w oku na myśl, że niedlugo przyzwyczaję się do czegoś zupełnie innego.
Chwilami za bardzo gloryfikuję. Ale.. zupełnie niepotrafię się tego wyzbyć.
Odliczam kolejne dni, tygodnie, miesiące.
Nie jestem w stanie pojąć ogromu tych zmian. Przypominam sobie sterty przedziwnych rzeczy, pudła, pudełka, opakowania, poskładane ubrania, porozwalane wieszaki. Nie dociera do mnie myśl, że niedługo to mi przyjdzie kupować garnki na cholerną zupę, liczyć kasę na czynsz i codziennie rano patrzeć przez okno myśląc " Masz, kurwa, czego chciałaś. Warto było?".
Wezmę głęboki oddech, przymknę oczy i powiem głośno: " Tak, warto". I będzie to jedna z niewielu rzeczy wypowiedzianych tak stanowczo, głęboko i dosadnie.
Gloryfikuję, ale dzięki temu jestem w stanie przetrwać to piekło, przez które biegnę. Nie, teraz to trochę hiperbolizuję. A, co mi tam. Nie będę uszczuplać swojego emocjonalnego budżetu.
Zdrowy egoizm jest czymś nadzwyczajnym, dodaje "nam skrzydeł".
I nawet jeśli zwariuję i będzie już " po wszystkim" to obiecuję, przysięgam - niczego nie będę żałować. Cóż zaidealny scenariusz. Oklepana, wyżej wspomniana scenka, w której spojrzę za okno, wyszeptam coś do siebie.. bla, bla,bla.
Boże, bezsensowny bełkot, stylizowany na pełną patosu przemowę, płynącą rzekomo " z głębi".
Odliczam kolejne dni, godziny, miesiące.