Co tu dużo pisać.
Jestem w ciemnej dupie i nie umiem się wydostać.
Czuję tą cholerną pustkę w duszy.
Czuję wstyd, smutek, zarżenowanie.
Mam bardzo dużo emocji. Czyli w zasadzie nie czuje nic... Może strach?
Znów idą święta a ja jestem spłukana z emocji. Pusta.
I to się że mną ciągnie już od kilku dobrych lat.
I przychodzi wieczór siadam na łóżku przygotowując się do snu. Zakładam wyprana pachnącą proszkiem do prania, pidżamę, odkrywam się świerzą pościelą. Zamykam oczy. I rozpoczyna się jakby nowe drugie życie. Sen nie przychodzi. Przychodzą za to myśli. Nie na raz. Całkiem powoli jedna po drugiej żeby koniec końców zalać mnie potokiem, roznych, niechcianych wątków wątpliwości, smutków. Tak bardzo nie lubię tego krótkiego momentu przed snem. Choć potem jest już tylko gorzej. Coś mnie topi. Po co ja tu jestem?