Ja nie wiem co robić. Jestem tutaj, ale tak naprawdę nie. Wszystko dzieje się obok mnie, kocham obok mnie, śpię obok mnie, uczę się obok mnie. To wszystko mnie nie dotyczy. Wszystko mogłoby się skończyć a j a nie poczułabym różnicy. Bo dla mnie nic już nie ma. Przecież to jest żałosne. Ciągnę to marne życie, tę farsę, ten żart, który wlecze się za mną od pierwszego dnia, który wisi nade mną jak fatum, czeka na spełnienie, czeka na moment kulminacyjny, kiedy w końcu upadnę, i nie podniosę się. A przepowiednia się wypełni. Ja już nie umiem żyć. Jestem w najciemniejszym zakątku mojego życia, w najostrzejszym jego zakręcie. Mówiła, że dwudzieste urodziny są najgorsze. I to chyba prawda; bo oto tu jestem, dwudziestoletnia i bezsensowna, odrętwiała, płacząca po cichu przed snem po to, żeby rano o tym zapomnieć i wciąż być. Albo chociaż udawać, że jestem. Nie chodzi o to, że jestem smutna, zraniona, uprzykrzona. Nic się nie dzieje, a ja to wciąż czuję. Ten wiszący nade mną koniec, czuję, że on się zbliża, że już smaga moje plecy, już chce mnie do siebie przytulić, objąć, wciągnąć w wir i już nigdy nie wypluć. Nie ma dla mnie przyszłości. Nie ma przyszłości dla ludzi takich jak ja, którzy wciąż się boją, uciekają, nie czekają na nic, tylko na kolejną noc, by móc przestać czuć, ale też przestać n i e czuć. Nie potrafię już myśleć, nie chcę myśleć o sobie, brzydzę się tym. Codziennie pytam siebie, po co to sobie robię. Po co taka jestem. Czemu wszystko duszę w sobie, a kiedy pyta mnie, co jest, nie umiem wyartykułować żadnego wyrazu, który mógłby opisać, jaką pustkę czuję, jaką nicość, jakie zgliszcza, kurwa zwykłą zgniliznę, nic więcej. Nic więcej we mnie nie ma. I nic mi nie pomoże. Bo ze mną zawsze jest w porządku. Przepraszam, to jakaś histeria.