Wspomnienie tego wszystkiego, co za mną nie powoduje wcale smutku, tak do końca.
Jest takie... Przejmująco puste w środku, jak jajko niespodzianka, czy coś w tym rodzaju. Chcesz to zbadać od środka, wchodzisz, zanurzasz się, a tam pusto. Tylko dwie cząstki, coś jak proton i neutron, jedno dobre, a drugie przerażająco takie... neutralne, niby ujemne... Potem czujesz chłód, nagle nie ma nic, bo wyobrażenie o tym, co tam jest, znika. I w oczach pojawiają się łzy. Tak pusto, że aż smutno. Tak zależnie od wszystkiego, że nie ma własnego Ja. A potem wychodzisz. Oglądasz wszystko dookoła. I stwierdzasz z przerażeniem, że to wszystko jest niczym. Całe życie jest takie... Poza Twoim zasięgiem. Tak naprawdę jest dziwne, takie nijakie a zarazem czyste jak łza, bo świadomie stwierdzasz że nic tak naprawdę nie przeżyłeś.
Nic w życiu nie przeżyłam z własnej inicjatywy, bez niczyjej pomocy, opinii.
Nie mam własnego Ja.