juz sama mam siebie dosyć, te ciagle wahania nastroju. przed wszystkimi nawet przed soba udaje ze nie wiem skad mi sie to bierze, doskonale wiem, skąd to wszystko sie bierze. moze to brak ciąglego bycia w centrum uwagi, moze to dziewczyny stwarzajace potencjalne "zagrozenia", moze to zwykly umysl chorej z zazdrosci "tylko kolezanki"? to wszystko naklada sie na siebie i strasznie mnie uciska, dusi. nie mam juz tyle sily co na poczatku, nie mam i nie chce. jestem zmienna krucha i mimo wszystko bardzo uczuciowa, tylko ze wszystkie uczucia ktore mam w sobie chowam gleboko, przed wszystkimi. i dobrze wiem, ze sie nie zmienie, dobrze wiem ze wciaz bede taka jaka jestem, ze bede cierpiec ze skrytej milosci, ze bede przezywac to wszystko w sobie i nikt nie bedzie wiedziec o co mi chodzi. to chore, to wszystko nie ma sensu. glupie rzeczy wytracaja mnie z rownowagi, glupie rzeczy przysparzaja mi wielki usmiech na twarzy i nigdy nie wiem ja bedzie za chwile. sama siebie dobrze nie znam i chyba nie chce, chyba obecnie wszystko mam gdzies, i prace i studia, i ludzi i miejsce gdzie jestem. tylko ta cholerna chora milosc, ktorej nigdy nie bylo, nie ma i nigdy nie bedzie, milosc ktorej ciagle pragne i ktora ciagle sobie wyobrazam, milosc to taka prosta sprawa. i tylko ludzie sie zmieniaja i miejsca i czas tylko ja ciagle jestem taka sama i tylko ja, sama...kolejny raz, kolejny wpis, kolejny dzien, miesiac, rok. i zzera mnie zazdrosc gdy widze jak inni ukladaja sobie zycie, i wierci mi dziure w brzuchu moje porzadanie i niechec, moja milosc i nienawisc. skrajne uczucia, skrajne rządze, skrajne emocje, korych tak czasami pragne i ktorych tak czasami nienawidze. i wkurwiam sie na siebie i jestem na siebie zla, ale to i tak nic nie zmieni, ja i tak sie nie zmienie. ja sama, otoczona grupka znajomych, przyjaciół tak bardzo mi bliskich, ja z nimi a taka samotna. i boje sie zycia takiego prawdziwego juz zycia, ktore nie bedzie juz takie jak teraz, nie bedzie ich wszystkich w takich ilosciach, nie bedzie ludzi, nie bedzie bliskich nic nie bedzie, bo ja umre, sama, z tesknoty za ludzmi, z samotnosci, z braku milosci. i tak bardzo mnie to przytlacza i tak bardzo nie chce zwracac na siebie uwagi i mimo wszystko to robie. tak wiele mialam, tak szybko to stracilam, te dni te sny, te nieprzespane noce. i nie chce zeby ktos pocieszał, rozumial, chce zeby z czasem przyzwyczail mnie do zycia bez innych, chce zeby byl ale nie natarczywie. zeby byl blisko nie naruszajac mojej granicy, bo tak bardzo mnie to wykancza, gdy inni na sile probuja przeskoczyc mur dzielocy mnie z innymi. tak bardzo nikt mnie nie rozumie. i ten slowotok i jego brak, i te slone lzy i gorzkie usmiechy, te chwile rozpaczy i momenty szczescia. to zycie... kiedy wreszcie zaczne zyc pelnia sil...?