Taa...
Dzisiaj to normalnie jakoś dziwnie.
Aż trudno w to uwierzyć, ale przerwałyśmy - CHYBA - nić matematycznego palanciarstwa, która łączyła mnie z Jowitką. Dostałam pięć z ostatniego sprawdzianu z tych kresek na wykresie O.O.
Tak,tak, za to mój stopień u Chamówy będzie przewspaniały... To znaczy bo ja, oczywiście, tą kartkóweczkę pisałam sama samiutka xD.
A Świrówa to już w ogóle ześwirowała do reszty o.O. Chyba trochę za długo trzymała łeb w sokowirówce, bo jej odwirowało resztki mógu o.O. I teraz ma tam ten bakteriofag i cytoplazmę, czy co ona tam sobie wygaduje o.O.
Na basenie, sratatatata, nie pływałam. I bardzo dobrze. Godnym pożałowania jest fakt, że Ice Tea z automatu podrożało. O złotówkę.
I to, że w oflagu7 tak długo trzeba czekać na jakąś tam zapiekankę.
Ja nie wiem, jak można rozwalić lampę jabłkiem.
I to nie ja rozbijałam, oczywiście oO.
Aż tak denna to nie jestem o.O.
(I tak się chowaliśmy przed facetem od PO pod ławkami... Niefajnie tam jest).
I zapamiętajcie sobie.
Od dzisiaj jecie TYLKO żółte pomidory.
Czerwone odmóżdżają.
(Pozdrowienia dla Irmy).
Większego suchara w życiu nie usłyszałam o.O.
No, z wyjątkiem dzisiejszego, że Baczyński to sam seks i tak dalej.
Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny, palancie.
Nie, nie Baczyński,bando frajerów.
Siedzę sobie przy komputerku i rozmyślam nad głupotą pani E.
Nie, excuse-moi, nie głupotą.
Ona jest, po prostu, ŻAŁOSNA.
To już nawet nie jest głupota, bo z głupoty można się wyleczyć zbierając doświadczenia i słuchając księdza Frolicha.
Z żałosności nie wyleczysz się nigdy, tak jak moja spacja nigdy już dobrze nie zadziała.
(Och, jaka ja jestem melodramatyczna...).
Mamy drugi tom "Królewny Zosi".
Tym razem Zosia myje naczynia.
Szukamy teraz frajera, który nam to wyda.
Ja pierdolę, teraz mam wrażenie, jakbym topiła się w żałosności innych ludzi.
Albo może to wstęp do zassania mojej osoby przez próżnię niekoniecznie mojego umysłu...?
Boże, kto mnie przyjmie do siebie do szkoły...?
Nie, jeszcze nie wywalili mnie z oflagu7.
Jeszcze.
Chociaż chyba nie jestem tam najgorsza.
To znaczy, z wyjątkiem polskiego.
Oczywiście po raz zyliardowy (czyli drugi) musiałam mówić o jakimś żałosnym podmiocie lirycznym, który był, ale tylko metaforycznie, bo tak naprawdę siedział gdzieś na froncie na Westerplatte czy cholera wie gdzie, ale zasadniczo był, to znaczy jeśli przyjmiemy jego jestestwo jako metaforę do czegoś tam.
Po raz zyliardowy (naprawdę) zagrożono nam, że zostaniemy spacyfikowani.
Oświadczyłam, że agresja rodzi bunt, a Magda wdała się w superhiperzajebiaszczo mądrą rozmowę z Ś., której na jej miejscu nie chciałoby mi się prowadzić, ale Ś. został zmuszony do refleksji nad stanem swojej duszy i wartościami,które w jego życiu zajmują pierwsze miejsce.
W efekcie się zamknął.
A ja jem teraz sztuczną chińską zupę, A WY NIE!