Liquay zaprasza na herbatkę ^^
Dzisiaj zwlekłam się z wyra o 11:27,
z pieprzonym przekonaniem, że jest
koło 9.
Rzeczywistość pierdolnęła mnie przez łeb
dosyć ostro, kiedy tylko spojrzałam na
diabelskie urządzenie zwane komórką.
Przez krótką chwilę chciałam wywalić
ten pomiot szatana w cholerę, ale
potem doszłam do mądrego wniosku,
że nie należałoby to do inteligentnych
i popieranych przez MEN zachowań.
Przeżyłam wewnętrzną bitwę i tak dalej,
po czym opuściłam to pomieszczenie.
Jakąś godzinę później znalazłam się
na otwartej przestrzeni, ograniczonej jedynie
przez osiedle zaprojektowane na modłę
prawa niemieckiego.
Dużą niedogodność stanowiły niesprzyjające
warunki atmosferyczne, no i panowie z
ochrony Fides i pojawiające się znikąd
panie ze straży miejskiej.
Grzecznie mówiłam im dzień dobry za każdym
razem, kiedy tylko je spotkałam,
jednakże chyba nie wyszło mi to na
dobre, bo za 7 razem (cóż za ironia losu...)
panie ostrzegły mnie, że jeśli zrobię
to jeszcze raz, będą zmuszone mnie
zapisać w swoich szatańskich notesikach.
(nie powiedziały tak dokładnie, ale... no właśnie)
W każdym razie, podziałało, wyzbyłam się
wszelkich resztek kultury, które czają
się na dnie mojej duszy, ale, niestety,
wzbudziłam na dobre czujność tych
jakże miłych pań.
Zainteresowanie wzbudzał również
Michał W. oraz Nadzieja Ś., których
spotkałam niedaleko Kwatery Głównej Chaosu.
Było nie było, my JESTEŚMY oryginalni.
Skończyłoby to się co najmniej źle,
gdyby z niebytu nie powstał Tomasz K.,
i korzystając z wrodzonego uroku
(takim samym dysponował LV, kiedy był młody),
wyperswadował miłym paniom ich niecne zamiary.
Dzień mogę uznać za całkiem udany.
Pozbyłam się również dylematu związanego z moją dietą -
postanowiłam zacząć od zaprzestania słodzenia herbaty.
(Nie pijam herbaty- no, chyba że taką, jak ze zdjęcia).
Zyliard lat później do domu wróciła Aśka,
i wszystko wróciło do względnej normy.
Jeśli, oczywiście, normą tenże stan można nazwać -
kryteria oceny dowolne, chociaż wątpię, żeby
ktoś znalazł skalę, przy której pomocy będzie można
określić tak zaawansowany stopień szaleństwa.
Zaznaczam jednak, że określenie
"międzygalaktyczna katastrofa" jest już zarezerowane
i znajduje się w powszechnym użyciu.
Jeśli ktoś ma jakieś ciekawe pomysły, zapraszam,
chętnie ich wysłucham.
Poprosiłam Vatiego o jakąś ciekawą książkę,
odpowiednią dla takiej eterycznej i zwiewnej
niewiasty, jaką jestem ja. Dostałam dwie propozycje:
jedna leży przy mnie na biurku -
Himmelfahrtskommando,
druga na ławie w salonie - Gomorra.
O radości.
Pomijając fakt, że wyżej wymiony Tomasz K.,
który zna rozwiązanie każdego problemu i tak dalej (akcent)
odmówił mi odpowiedzi na nurtujące mnie dzisiaj
pytanie: ile jest
dwa pierwiastki z dwóch razy pierwiastek z dwóch?
Zmierzył mnie tylko tym swoim wzrokiem
matematyka-psychopaty, i oświadczył tonem
mędrca-świata-monarchy, że on jest PONAD TO.
Przychylam się do twierdzenia Irminy C. -
on po prostu nie wie, ile to jest, tylko się ukrywa,
bo gdyby się o tym dowiedzieli na uczelni,
to by go wywalili na zbity pysk i nie mógłby już
się dumnie mianować "studentemdrugiegorokumatematykijestemfrajeremblablabla".