myślę o świętach i łapię doła, bo wiem jakie będą okropne.
ale no nic. przynajmniej nie utyję - nie będę jeść, bo będzie to dzień jak codzień.
wiecie co?
dwa dni na 500kcal i zemdlałam.
myślałam, że się przyzwyczaiłam do lekarstw, ale to jeszcze nie było to.
mimo wszystko nie poddałam się, mimo, że czuję się jakbym szła w kompletnej mgle, po 10-godzinnym maratonie.
wciąż nie mam węchu i smaku.
bilans na dziś
8 WR + 2 plasterki szynki + jabłko
=
450/500?