Są dni, miesiące, kiedy nic się nie dzieje. Totalny emocjonalny zastój. Null. Modlisz się nocami, byleby tylko coś się wydarzyło i wyrwało z tej stagnacji cholernej. I przychodzi taki moment. Niespodziewanie, a co najlepiej w zupełnie nieodpowiednim momencie. Rzeczy dzieją się wokół ciebie, a ty nie wiesz jak je zatrzymać. Budzisz się rano i uświadamasz sobie, że nosisz w sobie tyle emocji, ale nie potrafisz ich z siebie wyrzucić. A może i nie chcesz ? Nevermind, nie o to tu chodzi.
Przyjaźń.
Rzadko zdarza mi się, żeby zabiegać ciągle o kontakt. Raczej ciągła czyjaś obecność mnie zwyczajnie, po ludzku wkurwia. A tu nie. Codziennie wciąż mało mi i mało. Tak jakbym chciała nadrobić stracone 4 miesiące i wyrobić zapas na najbliższe dwa.
Tęsknota.
Jeszcze nie wyjechali, a ja już za Nimi tęsknię. I choćbym nie wiem jak czasem narzekała, to jednak są częścią mojego życia i bez nich będzie naprawdę pusto.
Rozczarowanie.
Przeszłość to bagno i nie warto w nią brnać.
Głupota.
Ale jak tu nie brnąć, skoro pokusa jest tak silna ?
Rzeczywistość.
Przecież do tanga, trzeba dwojga, cholera jasna.
Bezsilność.
Kiedy masz świadomość, że z tym wszystkim tak naprawdę zostaniesz prawie sama. Bo kilometry to suki i nic nie zastąpi zwyczajnej rozmowy podczas jedzenia obiadu.