Słitfocia z Baronem, próba numer... pięć, o ile się nie mylę, albowiem Aleksander nie bardzo potrafi obsługiwać się aparatem.
Nie chciał ściągnąć też okularów. Choć Knopers próbowała mu je zabrać.
Moja fryzura i stan twarzy dokładnie opisują, jak przebiegał koncert - dzikie bydło prawie przemieliło nas przez barierki.
Ale było super!
Pomijając wszelkie spóźnienia i pomyłki w podróży do Krosna oraz fakt, iż wrócić z tego przecudownego miasta mogłyśmy dopiero o 5:35.
Nieważne jest również to, że miasto było tak bardzo przyjazne, że chodziłam z gazem pieprzowym w ręce przez cały czas oczekiwania na powrotny autobusik.
Ale Krosno City znamy już na pamięć - przeszłyśmy je wzdłuż i wszerz!
Nocą.
Śpiewając Womanizer, pani Spears.
I po raz pierwszy w życiu widziałam łasicę - w tym mieście biega ich mnóstwo.
Koncert był na swój sposób rewolucjonistyczny - nie było Radio Song. Nie było hymnu taksówkarzy. Jestem do teraz w szoku. Wróciło także Left and Right, za co dziękuję.
A krośnieńskie bydło prawie nas rozszarpało. Nie wiem, co się stało z tą małą dziewczynką, próbującą dostać się do pierwszego rzędu (zawsze jest taka dziewczynka - szkoda, że rodzice nigdy nie rozumieją, że jak ją tam wpuścimy to ją rozdepczemy), ale mam nadzieję, że ktoś ją stamtąd zabrał - ja mam kolana koloru śliwkowego i ramiona upstrzone siniakami.
A backstage?
Świetny, aczkolwiek rozmawiałyśmy z nimi mniej niż zwykle. Pierwsza rzecz - głupi, głupi prezenter powiedział, że zespół zostanie po koncercie i będzie rozdawał autografy - w ten sposób, wszelcy ludzie, którzy tuż po zakończeniu występu mieli iść na piwo, rozróbę czy po prostu do domu, rzucili się na barierki, czekając aż zobaczą imć Łozowskiego i zdobędą jego niepowtarzalny podpis. Było zbyt dużo ludzi do obsłużenia.
Druga rzecz - trzeba nam było biec na PKS-a, którego i tak nie było. Szkdoa, że nie mogłyśmy zostać dłużej.
Zatem!
Pierwszą osobą, na jaką chciałam zapolować, był oczywiście Torres. Krążyłyśmy od jednego oblepionego ludźmi boku barierek, do drugiego, czekając aż wyjdą. Kiedy już w końcu dzieciaczki zdarły sobie krtanie od krzyczenia Łozoooo!, a wspomniana primadonna przypudrowała sobie nos, rozpoczęło się rytualne rozdawanie autografów.
Wtedy mój mózg przejmuje automatycznie kontrolę nad ciałem. Trzymając teczkę z nowym rysunkiem dla Torresa nad głową, w jakiś tajemniczy sposób, zanurkowałam pod ludźmi przy barierkach i znalazłam się tuż przed nim. Jakże strasznie miło było zobaczyć, że Torres mnie kojarzy nawet bez przedstawiania się. Jak tylko zakrzyknęłam, Cześć, Torres!, podszedł do mnie, uścisnął i ucałował w policzek.
Wyobraźcie sobie moją minę.
Ale to było takie urocze. Jak zobaczył moje małe dziełko, zaczął tuptać i się cieszyć. W ten sposób, zawsze będę coś dla niego rysować, bo chyba nikt się tak nie cieszy na moje rysunki. Stwierdził, że jestem niemożliwa.
Za to Baron jest szmatą. Zrobiłam mu test.
- Cześć, Baron! Fajne masz profajlowe. Ale poprzednie było jeszcze lepsze.
- Te fioletowe, tak?
- Tak, tak - a powiedz mi, kto Ci je zrobił?
- HMMMM... Wiesz, ciężko mi powiedzieć...
W tym momencie, miałam największe Are you fucking kidding me? w moim życiu.
- Baron... To byłam ja.
- PIERDOLISZ.
Co za nieogarnięta osoba z tego Barona. Wiem, że moje psychofanowskie ego jest spore, ale nie tego się spodziewałam. No, dobra - spodziewałam się. Aczkolwiek oczekiwałam zupełnie czekoś innego, tak to ujmijmy.
Ale potem i tak powiedział, że jest świetne i pytał, jak je zrobiłam (śmiał się zastanawiać, czy przepuściłam jego zdjęcie przez jakiś filter... ).
Baron nie umie robić zdjęć. Bardzo podobały mi się komentarze Sandry stojącej z tyłu - Tylko tego nie upuść. Co za sierota. Dalej ten aparat odsuń.
I z faktu, iż nie ciężko było z dojazdem, zaczęłam pytać chłopaków, czy nie mają nas jak podwieźć. Knopers i Kuś podpowiedziały mi, bym pytała w ten sposób - Chłopaki, nie macie nas jakoś podwieźć do Rzeszowa, Katowic, gdziekolwiek? Możemy jechać z drobiem, bydłem, nawet z Łozowskim!
Tomson szczerze się roześmiał (aha! Pewnie też się nabija z Diwy), Lajan, rozbawiony, powiedział coś typu - Nawet z Łozowskim, no patrzcie, a Torres zaczął się naprawdę zastanawiać, czy nie dałoby się nas jakoś gdzieś podrzucić. Jest uroczy.
A z panem Wozzowskim jakoś nie udało nam się pogadać, jest mi tak przykro, że naprawdę. Choć chciałam powiedzieć - Możemy jechać z bydłem, z drobiem... Nawet z tobą! - i zobaczyć jego reakcję.
Uwielbiam nasze wszechpolskie wypady, naprawdę. Choć Krosno było może odrobinkę zbyt daleko.
Teraz tylko czekam na Knurów!