Po drodze na stację zahaczyłem o dom Bartka. Miał zamaiar kupić jakieś papierosy wiec przez kawałek było nam po drodze.
Fajnie, przynajmniej kawałek mnie odprowadzi. Więc rozmawiamy sobie o plaży, słoneczku, możu , odwiedzaniu rożnych miejsc, zdjęciach, dziewczynach w bikini, przygodzie. I tak od słowa do słowa spontanicznie i zupełnie na luzie postanowił ruszyć ze mną.
W zasadzie nie byłoby to tak niesamowite gdyby nie dwa fakty:
'primo: miał tylko paczkę fajek i to co miał na sobie(nawet komórki nie ma) :)
'secundo: po drodze i właściwie w biegu rzucił pracę :)
Jak dla mnie mistrz spontanu.
Ciężko opisać większość atrakcji których już w trakcie tych sześciu dni doświadczyliśmy więc po prostu wymienie hasłowo:
dwukrotna podróż promem, burza + klif którego nie można przejść plażą, chwilowy brak kasy i głodówka, plaża nudystów, spotkanie innych podróżników którzy też mieli w planie przejść przynajmniej połowe tego co my, schronienie w kościele, grill, poczęstunek wiśnóweczką i przyjemna rozmowa z innymi turystami.
P.S. już po trzecim dniu przeklinania każdego grama w plecaku wyrzuciłem zapasowe buty i inne (nie)zbędne drobiazgi ;)