Dziewczęta.... nie wiem jak mogę wyrazić wdzięczność za wasze wsparcie.
Jestem gruba i brzydka...nie oszukuję się, ale wasza litość (choć nie lubię litości) trzyma mnie tu.
Trzyma mnie ona przy życiu. Trzyma mnie w minimalnym pionie.
Od wczoraj staram się głodzić. Muszę się ukarać za to, jak od świąt nie mogłam się ogarnąć.
Dziś byłam na obiedzie u cioci a potem poszłam go zwymiotować....a ona to zauważyła!!!!
Stwierdziła, że moja anoreksja bulimiczna ma swój triumf ponownie i nie można tego tak zostawić.
Zaczęła mi wykładać jakie zdrowie i życie jest ważne (mhmmm bardzo...).
Długo błagałam ją o dyskrecję przed matką. W końcu ubłagałam ją ostatecznie.
Powiedziałam jej, że sama pójdę do psychologa i że absolutnie matka nie może wiedzieć.
CZCZE GADANIE RZECZ JASNA. Nabajdurzyłam jej i jak znam ciocię...póki co będzie spokój.
Ale co miałam zrobić? Musiałam jej trochę skłamać... ja chcę tak zyć. Nic z tym nie zrobię. Nie mogę. Nie chcę.
DZISIEJSZY BILANS:
Ś: bułka pszenna z dżemem (200 kcal)
O: ziemniak, kawałek piersi z kurczaka, surówka warzywna(300 kcal) zwymiotowane --->(150 kcal)
K: kawałek czekolady, ciastko, banan (200 kcal)
_____________________________________________
Razem: 550 kcal.
Wiem, że kolacja nie jest powodem do dumy, ale to przez stres.
Boże jak ja w tym domu jestem niemile widziana. Jestem wrogiem. Darmozjadem.
Obleśnym grubasem, dzi*ką, s*ką, szma*ą..... tak. moja matka pięknie się wyraża. Nieniawidzę jej!
Chcę stąd uciec, zniknąć...wyprowadzić się..chcę już na studia.
Nie chcę być sama, ale coraz częściej ja odpycham ludzi bo boję się ich.
W szkole norma: maska na twarz: "WSZYSTKO JEST OKEJ. PATRZCIE JAK SIĘ ŚMIEJĘ."