Bardzo kiepsko sobie radzę z samotnością. I czasem nawet zakopanie się w stos pluszaków przed zaśnięciem i udawanie, że to Twoje ramiona nie wystarcza.
Boję się, że jeśli się w końcu pojawisz w moim życiu, wybuchnę płaczem, a potem zacznę Cię bić krzycząc, gdzie żeś się podziewał do cholery przez tyle lat?
Dlaczego wciąż śpimy osobno, w nieswoich łóżkach, nie mogąc się odnaleźć.
Jak wiele kobiet całowałeś, dotykałeś, tuliłeś do snu, z których żadna nie była tą jedyną, żadna nie była mną.
Ile nocy spędziłeś bezsennie zastanawiając się, gdzie jestem i z kim śpię, i dlaczego nie z Tobą.
To wszystko będzie nieważne, gdy się w końcu spotkamy, we właściwym czasie, we właściwym miejscu.
Ale to bardzo trudne dla mnie, życie bez Ciebie.
Boję się, że mogę zwariować z tęsknoty, znów pogrążyć się w depresji i beznadziei. Nic mnie tak nie przeraża jak myśl o nawrocie choroby.
Kimkolwiek jesteś, gdziekolwiek jesteś, cokolwiek teraz robisz - mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze. Na tyle, na ile może być beze mnie przy Twoim boku.
Ja się jakoś trzymam.
Ale nie wiem, jak długo jeszcze dam radę.
Więc się ogarnij w końcu i zapukaj do moich drzwi.
Nie musisz przynosić kwiatów, czekolady, pluszaków czy biletów do kina.
Po prostu przyjdź i zostań już.
Dla Ciebie chyba nawet potrafiłabym polubić gotowanie. Bo kto tak o Ciebie będzie dbał, jak nie ja?