Poszliśmy do Resetu, a koniec końców wylądowaliśmy na Sopockiej. Igora i Żanisa żegnałam jakoś o 5.30 chyba, no i jeszcze kilka osób zostało na noc, impreza była niezła, jak zwykle świetnie się bawiłam z tą bandą idiotów.
Ale teraz czuję się zmieszana. Zupełnie nie wiem, co jest właściwe, czy moje decyzje są słuszne i co powinnam zrobić.
Jakbym stała na rozdrożu w środku nocy, a każda z dróg wydawała się jednakowo ciemna i zimna.
Mam ochotę się rozpłakać i chciałabym, żeby przytuliły mnie mocno czyjeś ramiona. Konkretne ramiona.
Ale to się nie stanie i może to i lepiej. Po prostu powinnam zapomnieć, o czym doskonale wiem.
Dobra, nie oszukujmy się - jestem rozczarowana i strasznie mi żal, że się nie pojawił, choć cały czas powtarzałam sobie, że go nie będzie. Aż mnie skręca, tak bardzo chciałam go zobaczyć. Tylko właściwie po co? Poświęciłby mi chwilę uwagi, żeby się przywitać, po czym znów ignorowałby mnie cały wieczór.
Normalnie czuję niesmak do samej siebie, że cały czas mnie do niego ciągnie. Mimo wszystko. Tak bardzo bez sensu.
Tak bardzo ja, jak zwykle.
Palnąć sobie w łeb to mało.
A może jednak naprawdę olać to wszystko i spierdalać do tej Australii? Uciec od tego całego emocjonalnego bałaganu?
Jestem zagubiona. Błagam, niech mi ktoś pomoże się odnaleźć.