Zostawić za sobą dni, te nie przespane noce, nie kończące się przemyślenia, łzy i wszystko co dotychczas miało jakiekolwiek znaczenie. Biec, nie oglądając sie za siebie. Bez dylematów, żalu i tych wszystkich myśli. Po prostu uciec. Zacząć nowy rozdział, od początku z czystym kontem. Bez problemów, które codziennie popełniam, bez monotonności dnia. Porzucić wyobrażenie o lepszej przyszłosci. Tak zwyczajnie, zostawić za sobą to wszystko co mnie trzymało. Ale tak się nie da. Coś ciągle mnie wiezi. Nie mogę się uwolnić, tkwię w tej kruchej, ale najtrwalszej otoczce. Potocznie nazywanej życiem. Nie zmienię tego kim jestem, nie mogę wymienić siebie. Mogłabym jednak zmienić wszystko dookoła, znajomych, przyjaciół, szkołę, adres, mogłabym rzucić to i wyjechać, ale to nic nie zmieni. Zacząć od początku? Nie ma na to rady, nie da się wymazać wnętrza. A tak zwany początek? Byłby tylko kontunuacją, co niestety traci na wartosci i zmienia całkowicie potoczne wyobrażenie "nowego początku".
Więc wróciłam. Ale to raczej jedna z niewielu już tego typu notek.