Głupia sprawa. Piszę tutaj zawsze jak już mam zryty humor, że nie potrzafię nic zrobić jak tylko popisac tutaj paru słów. W gruncie rzeczy jestem wesołym facetem, 80% mojego życia to śmiech, szkoda, że czasami trochę udawany, ale staram sie równowazyć złe humory dobrymi. Ostatnio nawet wszysto się układa, nie mogę nażekać, ale mimo wszystko jest cos co nie pozwala mi się tak naprawdę cieszyć, śmiać, i ... żyć. W tej chwili nie jest wazne co to jest, gorsze jest to, że nie wiem kiedy to się skończy. Powiem, Wam, że najgorsze jest wyczekiwanie, a później zawód, uderza w morde z siłą pioruna. Szkoda, że tylko mnie... Chciał bym wreszcie życ pełnią życia, oddychac pelną piersią, być dla kogoś najwazniejszym ( tfu znów wraca temat samotności, a nie chce go poruszać ). Trcohę staję się cieniem. Wyobraźcie sobie sytuację: wchodzicie do domu, patrzycie na zegarek, idziecie coś zjeść, w tym czasie włączacie komputer, zjadacie coś, siadacie przed komputerem, siedzicie przed nim do późnego wieczora, później albo kąpiel i spac, albo telewizor kąpiel i spac, albo coś zjeść kapiel i spać ( musiałem wszedzie napisac o kapieli bo by ktoś pomyślał, że sie nie myję ), ale najlepsze jest to, że wyobraźcie sobie tak wasze ostatnie 3 miesiące ( no wakacje to ok, dwa miechy, ale w moim przypadku i tak siedziałem w domu i zamiast szkoły był komputer ). Wstyd co nie? Dobrze, że tu jestem anonimowy. Jak słysze od kogoś jakie to nie mial wakacje, gdzie to nie był, kogo to nie poznał... Troche głupio. Mogę w najbliższym czasie wybuchnąć, mam tak w zwyczaju, raz na jakiś czas, przychodzi cyklicznie jak jakas kometa i może spowodowac taki wybuch jak ta, która podobno zgałdziła dinozaury. Boję się tego, zaczynam bać sie siebie bo mam przeczucie, że za niedługo, jeśli nic, kompletnie nic się nie zmieni, przestane kontrolowac swoje zachowania. No nic, czasz leci jak pierd z tyłka nosorożca ( teraz wymyśliłem to porównanie, prawda, że trafne ? ). Do odezwania