T:"Nigdy nie wiesz kiedy nastapi zaćmienie"
Miałem tu nie wrócić, ale chyba nikt w to nie wierzył, prócz mnie do jakiegoś czasu, do dzisiaj.
Myślałem przez chwilę, że to miłość. Myliłem się. Brak miłości skierowanej w moją stronę spowodował moje błędne myślenie. Jednak wiem, że mogła by z tego powstać w nawet najgorszym razie bardzo dobra przyjaźń. Co z tego. Ochota spotkania się z tą osobą jest ode mnie silniejsza i nie potrafię milczeć. Nie proszę o randkę, proszę o spotkanie. Wydawało by się niczym szczególnym, a jednak sprawia trudności. A jeśli sprawia trudności to co mam myśleć o całej znajomości. Jeszcze kilka dni temu było inaczej, nawet planowaliśmy co będziemy jeść, a teraz każda rozmowa o spotkaniu jest urywana w momencie. Rodzą się wątpliwości, nie uniknę tego, mimo, że chcę. I nie SA to wątpliwości związane ze mną. Mam wątpliwości czy ta osoba wiąże ze mną jakieś większe plany niż tylko znajomość przez internet czy gg. Mam wątpliwości czy czasem w pewnym momencie czegoś źle nie powiedziałem. Mam wątpliwości czy nie byłem zbyt nachalny w którymś momencie. Mam wątpliwości, czy ujawniając wszystkie swoje tajemnice nie została zamknięta niewidzialna furtka miedzy nami. Ten dzień obrodził w wiele wątpliwości. Te które wypisałem to tylko cząstka. Najgorszą wątpliwością jest ta, że zacząłem myśleć o sobie kolejny raz w najgorszych kategoriach. Że mam pretensje tylko do siebie, bo nie potrafię mieć nawet najmniejszej pretensji do tej osoby, bo wiem, że by to było nie fer z mojej strony. Nie potrafię i już. Nie wiem czy teraz gdyby doszło do spotkania miało by ono takie znaczenie jak wcześniej. Mam wrażenie, że siedzielibyśmy naprzeciwko siebie, niewiedzą co powiedzieć, bo przecież to ja naciskałem, bo przecież to ja chciałem. Zazwyczaj psułem znajomości przez gg, po jakimś czasie po prostu przestawałem pisać. Może tego się boje, może jeśli się w najbliższym czasie z nią nie spotkam, za tydzień dwa przestaniemy ze sobą pisać i to co zaczęło się dziać zwyczajnie zniknie. A ta osoba jest dla mnie zbyt ważna...
Ja chyba nadaję się tylko do życia w samotności i nie chodzi mi tu o drugą połówkę, a także o znajomych, przyjaciół, kolegów. Tak widocznie zostałem skonstruowany – destrukcyjnie. Mam dar niszczenia tego co się rodzi, gaszenia tego w zarodku. Niby tylu znajomych a nikt nawet na cholerne piwo nie chce pójść. Powiedzą „zbieg okoliczności”, odpowiem „walcie się na ryj”. Lubię sam pić piwo, lubię sam oglądać filmy, lubię sam grać na komputerze, lubię sam spać, lubię sam odpoczywać, lubię swoje towarzystwo, lubię sam ze sobą rozmawiać ( to już zakrawa pod chorobę psychiczną ). Mam teraz większą ochotę niż kiedykolwiek zniknąć, ale tak naprawdę. Trzyma mnie szkoła teraz, ale co będzie jak przestanie, czy zdobędę się na ten krok? Zobaczymy.
Aniu, chyba nie jestem tak wyrozumiały jak mi kiedyś pisałaś. Przepraszam.
Krążę wokół własnego ciała
Jest takie zimne
Nieprzyjemne
Zupełnie jak nie ja
Zamyślone spojrzenie
Ręce drżące
Lodowata skóra
Mięśnie spięte
Przyglądam się mu
Może na coś patrzy
Przykładam ucho do ust
Może chce coś powiedzieć
Nie ma w nim życia
Jest martwe
Umarło już dawno
Wolne od trosk
Uciekam od niego
Nie chce na niego patrzeć
Nie chce na siebie patrzeć
Nie potrafię
Zatrzymuje mnie ściana
I coś słyszę
Głos z ciemności
Słyszę coraz wyraźniej
„Jesteś więźniem swego ciała"