Wczoraj złapały mnie jakieś pseudo-filozoficzne rozważania ale nie udało mi się ich przelać. W głowie gdzieś pomysł śpi i zapewne obudzi się w odpowiednim czasie.
Ja to mam, szczęście.
U weterynarza, na sto innych klinik weterynaryjnych w Krakowie spotkałam Największe Ciacho Instytutu.
Trzeba mieć do kogo wzdychać na uczelnianym korytarzu, skoro koledzy z roku zawiedli, prawda? ;P
Ogólnie milusio, sympatyczny człowiek, o boskim głosie i boskim uśmiechu. I ma kotkę. Czyli argument niedoprzebicia! To by zdziwił, że jestem studentką z jego uczelni, haha. Nic. Przynajmniej można było zamienić parę słów i pozacieszać porozumiewawczo ;)
Skrobanie, malowanie, kot do weterynarza, telefony, obiad. Bla bla. Zmęczona. Bardzo. Niepoukładana. Z jednym wielkim bajzlem w głowie.
i nie mam się do kogo przytulić. (oprócz bandy sierściuchów) :(