Słońce świeciło nad miasteczkiem w pobliżu Łuku, które z oczywistych powodów nazywane było Łukowem. Wiosna rozpoczęła się szybkim zniknięciem śniegu i rozkwitem drobnych oślepiająco białych przebiśniegów. Mimo wczesnej pory, mroźny wiatr szybko ustąpił łagodnym ciepłym podmuchom pierwszych oddechów budzącej się do życia natury. Podmuch ten szarpał delikatnie płaszcze przechodniów na najszerszej ulicy miasteczka, rozwiewał siwe włosy staruszki wychylającej się przez okno na piętrze gospody i rzucał po bruku cienką, pergaminową kartkę zapisaną drobnym, nieco koślawym pismem. Z cichym szelestem pergamin przeskoczył z pomocą słabego wiatru pół ulicy i zatrzymał się przy stopie małego, rudego chłopca. Malec schylił się marszcząc zabawnie brwi i podniósł brudną dłonią kartkę. Musiał schować się w cieniu, bo promienie słońca odbijały się bezlitośnie od pergaminu i utrudniały mu obejrzenie go.
Mallory spała już, gdy zdarzyła się ta niespodziewana wizyta. Tej jesieni praktycznie większość czasu spędzała na pryczy przykryta wszystkimi kocami jakie mogłam znaleźć w chacie. Woda w czajniku gotowała się cicho, a ja przeglądałam listy przysyłane ostatnio przez mieszkańców Łukowa. Większość z nich nie była podpisana, ale od razu wiedziałam, że ten wymięty list pachnący popiołem i potem jest od kowala, a ten wypisany pismem tak ozdobnym, że nieczytelnym - przez damę burmistrza.
-Jak zwykle wszyscy czegoś chcą...- pomyślałam na głos. Bo taka prawda, zawsze najłatwiej wymagać od innych, a sami sobie nie potrafią poradzić z własnymi problemami.
Wzrok mój wodził po nakreślonych przez jedyne bliźniaczki w miasteczku atramentowych literach, gdy sięgnęłam po czajnik wrzącej wody. Parujący gorącem dziubek zbliżył się do brzegu filiżanki, jednak powoli uniosłam czajnik słysząc cichy, ale pewny siebie, głos.
-Och, skąd ja to znam, panienko! Najmiłościwszy zrób to... najjaśniejszy zrób tamto... to wypada wasza wysokość... tamto nie przystoi& bla bla bla!
Zielona żaba siedząca w środku filiżanki oblizała różowym językiem oko i wsparła nonszalancko tylnie kończyny o brzeg naczynia. Żółte oczy skierowała na mnie z lekką dozą uprzejmości, ale i również lekceważenia.
-Znów przyszedłeś przepraszać? Ostatnia próba nie skończyła się dla ciebie chyba za przyjemnie& - bez zbędnych ceregieli nalałam wrzątku do filiżanki.
Żaba, nie mając większego wyboru, uskoczyła przed ukropem niemalże w ostatniej chwili i z wielkim oburzeniem przysiadła na brzegu talerzyka. Upodabniając się do człowieka zarzuciła nogę na nogę i wsparła szczękę na łapie.
-Nadal masz tą patelnię? - obróciła się z niepokojem przeszukując wzrokiem ściany chaty.
-Nie, musiałam ją wyrzucić. - usiadłam przy stole i upiłam łyk przyrządzonej przed chwilą herbaty. Zupełnie ignorując płaza odnalazłam linijkę na której przerwałam czytać list od młodego dziewczęcia mieszkającego koło rzeźnika.
-Nie przyszedłem przepraszać! - żaba zaskrzeczała po chwili całkowitej ciszy. Mój brak zainteresowania musiał bardzo irytować jego książęcą osobę. Na tyle na ile pozwoliło mu to zielone ciało spojrzał na mnie z byka i jednym susem pokonał odległość od talerzyka do kupki z listami.
-Nie mam takich kłopotów odkąd jestem tym oślizgłym czymś- mruknęła żaba włażąc na ostatni list i wydęła gardło ze skrzekiem. Prawie mi podziękował, coś musiało być na rzeczy.
Z ociąganiem uniosłam wzrok na stworzenie, ziewnęłam ostentacyjnie i wsparłam brodę na dłoni.
-Więc czemu przylazłeś, ropuchu?
Tym razem nie zareagował na to przezwisko, czym jeszcze bardziej mnie zdziwił. Co mogło być ważniejsze on jego nadętej dumy? Zbliżyłam twarz do jego żabiego pyska i starając się nie okazywać takiego zaciekawienia jakie mną w rzeczywistości targało, spojrzałam na niego wyczekująco.
-Ludzie i inni gadają... -zaczął wyraźnie speszony moim czujnym wzrokiem. - Przede wszystkim inni... no wiesz o czym!
Wskazał wzrokiem kopiec koców na pryczy przy ścianie. Nie bardzo mu to wyszło, ale zrozumiałam, o co mu chodzi.
-Dobrze wiesz, co się stanie jak nie skończą na gadaniu. -dźgnęłam go srebrną łyżką z pękaty brzuch. -Przeprosiny przyjęte, ropuchu.
-Ja wcale nie...! - zaczął ze skrzekliwym protestem, ale jego wzrok napotkał coś za moim ramieniem i urwał natychmiast.
-Sowo, jak masz zamiar trzymać w chacie taki zwierzyniec... to lepiej się przygotuj na kłopoty... -odetchnął znów nadymając gardło.
Wywróciłam w odpowiedzi oczyma i upiłam łyk chłodnej już ku mojemu niezadowoleniu herbaty. Gdy znów spojrzałam na stół gość zniknął tak nagle, jak się pojawił.
Chłopiec trzymał ramię z pergaminem wysoko uniesione i powiewał nim w powietrzu niczym flagą. Podbiegł na róg ulicy koło piekarni nawołując piskliwym, dziecięcym głosem. Kobieta odziana w długą ciemną spódnicę i wyświechtany znoszony płaszcz obróciła się do niego, gdy do niej dotarł. Rzuciła krótkie spojrzenie na wyciągniętą w jej stronę pergaminową kartkę i jednym, gwałtownym ruchem ręki wyrwała ją dziecku z dłoni. Malec wyszczerzył się do niej wybrakowanymi zębami odwrócił się na pięcie i uciekł znikając w bocznej uliczce. Czarownica chwilę stała patrząc za nim i marszcząc brwi w zdziwieniu lub zamyśleniu, w końcu zamiotła spódnicą ruszając znów w swoją stronę i ściskając w ręku odzyskaną kartkę notatnika.