"When I was younger, so much younger than today,
I never needed anybody's help in any way.
But now these days are gone, I'm not so self assured,
Now I find I've changed my mind and opened up the doors.
Help me if you can, I'm feeling down."
Już dawno temu The Beatles śpiewali, że potrzebują pomocy :).
Ja chyba też takiej pomocy potrzebuję teraz - zwyczajnej od drugiego człowieka, bezinteresownej, dającej mi poczucie, że coś się zmieni z racji samego faktu, że tę pomoc mi ofiarowano. I choć mogę powiedzieć, że mam znajomych, czy przyjaciół, to potrafię powiedzieć, że jestem samotna. Nie tylko z samego faktu, że nie posiadam partnera. Po prostu nie ma w moim życiu prawdopodobnie osoby, której mogłabym powiedzieć, co tak w głębi duszy czuję i myślę. Albo można do tego inaczej podejść - może o wszystkim można wszystkim powiedzieć... Chodzi chyba o zrozumienie tego co we mnie się kryje. Często zastanawiam się, czy ja sama potrafię to zrozumieć. Pewnie nie. Nie podoba mi się to wszystko i nie mam pojęcia co z tym zrobić. Za dużo poronionych filmów i popieprzonych książek było w moim życiu. Za dużo wiary w człowieka, w miłość, w szczęście. Cóż nie mam prawa stawać na drodze do czyjegoś szczęścia, ale czemu ktoś miał prawo stawać na mojej drodze ku niemu... Może po prostu trzeba podchodzić do życia egoistycznie i po zaspokojeniu własnych potrzeb (drogą czyjegoś smutku, cierpienia, itd...) wtedy szukać sobie kolegów i przyjaciół. Udawanie, że jest dobrze trzeba jednak przyznać w zaistniałych okolicznościach idzie mi perfekcyjnie. Tylko czy to można nazwać powodem do dumy. To można ująć w dwóch prostych słowach: jestem żałosna.