Niedziele są od tego, żeby w piżamie, w za dużej kurtce i z włosami w nieładzie wyjść do Żabki po cukierki - krówki. Od niespiesznie wypitej na parapecie kawy, od marzeń wymyślanych na poczekaniu, od czasu na półgodzinną medytację. W niedziele mogę robić treningi o 11:00 przy szeroko otwartym oknie, słuchać Taylor Swift, zatańczyć w kuchni fragment dziwnej choreografii, żeby Kacper zaczął się śmiać. Lubię niedzielne poranki, ale niedzielne popołudnia zawsze napawają mnie nieuzasadnionym lękiem. To w niedzielne popołudnia tęsknię, szukam sensu, ze złością wyrzucam swoje rysunki i tracę energię i chęci. Kto w ogóle wymyślił niedzielne popołudnia? Co za porażka.
Szukam nowych możliwości uprawiania sportu. Zainteresował mnie dzisiaj cheerleading. Obejrzałam kilkanaście układów, poczytałam trochę, wplotłam kilka elementów w swój trening i zastanowię się później, czy chcę się w to bawić. Trochę tęsknię za krav magą, a trochę nie. Za często oglądałam parkiet z bliska. Powinnam mieć szałowy strój cheerleaderki, a nie siniaki na twarzy. "Bicie się jest niedziewczynkowe, Cukiereczku". No wiem.
Zastanawiam się, czy upiec po południu ciasto. Jak to zrobię, to je zjem, a miałam zacząć schodzić powoli z tych zbędnych węglowodanów. Wystartowałam z regularnymi treningami na początku czerwca zeszłego roku. Byłoby fajnie w rocznicę tego wspaniałego dnia wyglądać, jakbym rzeczywiście coś osiągnęła.