Taaak, to ja. Tak właśnie wyglądałam w gimnazjum. Z tego co pamiętam Fafik plus moja prosta grzywka były nierozłącznie kojarzone z psem. Ach, wesołe czasy. W liceum to już coś innego, zostałam Fafem, co zdecydowanie było jakieś bardziej kobiece i subtelne. :D
Wracając do spraw z ostatnich dni.
CZWARTEK ---> Pojechałam sobie kulturalnie na zakupy do pasażu po zwykłe, czarne spodnie. Moja rozterka życiowa polegała na tym, że rozmiar 38 był za dużo, 36 za mały, a 37 nie istnieje... Więc sobie darowałam. Te oto i dramatyczne zakupy przerwała mi Karolajna i jej kryzysy życiowe. Oczywiście jako dobra koleżanka rzuciłam wszystko, przecież jak można odmówić upijania się na smutno!
No i właśnie abstrahując od tematu. Ja zawsze mam jakieś dziwne przygody. Dając tu przykład naszego wyjścia z Karolajną - jacyś kolesie się do nas przysiedli, postawili nam alkohol, coś tam, coś tam, szmery bajery opowieści, balety... A tu zdziwnie świata - jeden nieoczekiwanie się do mnie przysiadł i znienacka pocałował. Moja reakcja - odskoczyłam jak poparzona i krzyknęłam "ja pierdolę, co Ty robisz?!", nic to nie dało, bo za jakieś 5 min sytuacja się powtórzyła, więc wzięłam Karolajnę za fraki i wypad z tego lokalu.
Ostatnio opowiedziałam Mejdzi tą historię: "I co powiedziałaś o tym M.?"
Ja: "Nie no co Ty przestań!"
M.: "Masz rację, jeszcze by się obraził..."
Inna sytuacja z cyklu - chodzenie do klubu jest niebezpieczne. Poszłam sobie kulturalnie z Paty i Mejdzią niezbyt przekonana, a jednak na balety. Nawet nie zdążyłam zatańczyć na parkiecie, a już zostałam capnięta za dupę. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zdezorientowana odwróciłam się, żeby zobaczyć co jest pięć... A w zasięgu mojego tyłka była tylko jakaś gruba, wstrętna lesba, w tym momencie uciekłam. :D
Też się nie mogę nadziwić na te taktyki w tańcu klubowym... Już sobie nie można kulturalnie potańczyć dla samego tańczenia. Bo wszyscy Cię zmacają po dupie, cyckach i w ogóle gdzie tylko się da. A jak jeszcze się skromnie doda: "Ej sorry, ale ja mam chłopaka." - to Ci beztrosko odpowiedzą "Ale co to zmienia?". Ja nie wiem, może ja staroświecka po prostu jestem?
PIĄTECZEK ---> No w sumie nic szczególnego poza tym, że się rozchorowałam, na korepetycjach straciłam głos, ale potem twardo poszłam na piwo, a nawet trzy z M. :D Wróciwszy do domu, dostałam od podpitej mamy rodzicielski wykład. W skrócie opowiadający o tym że:
- moi rodzice nie lubili B.
- on był skąpy i w ogóle jakiś taki dziwny
- dwa razy mnie rzucił, więc to już w ogóle hejt forewer
- pojechał z nami na darmowe wakacje!!!
- teraz muszę mieć dystans do chłopaków
- M. wydaje się być bardziej kulturalny
- ale w ogóle jak ja się tak szybko zakochałam i odkochałam?!
- z tego się właśnie biorą wszystkie problemy, bo ja nie rozmawiam z rodzicami
- na ile ja się zadłużyłam?!
- mam zamknąć sprawę z tymi pieniędzmi...
I takie opowieści przez godzinę... Jak starałam się wytłumaczyć, że M. to zupełnie inna osoba i że jest zupełnie inny, niż B. to nie wiem czy cokolwiek dotarło do mojej mamy. Ale cóż, jak to Mejdzia powiedziała "Martwią się, to dobrze." :D
SOBOTA ---> Chora, nie chora na 20-stkę Paty trzeba iść. Z M. kulturalnie poszliśmy po prezent, a potem na piwko do Fugi. No i cóż, godzina 22 się zbliżała, więć udaliśmy się do Beski. Oczywiście byliśmy pierwsi, bo solenizantka była lekko mówiąc nietrzeźwa. Ale przynajmniej się trochę pośmialiśmy. Ja dzięki pomocy M. wygrałam darmową paczkę fajek. Mejdzia spadła pięć razy z fotela, dzwoniła telefonem M. w conajmniej dziwny sposób i co chwilę mnie pytała "Mogę łynia?". :D
DZIŚ ---> No cóż, właśnie mam robić milion innych rzeczy, ale się lekko mówiąc opierdalam i zaraz będę biegać po całym domu jak poparzona, także ogólnie kiepsko. Poza tym się chyba troszkę dobiłam wczorajszym wyjściem, bo mnie zatoki bolą... :/