Weekend był koszmarny pod względem żarcia. Ale chyba to nie najgorsze co mi się przydarzyło. Pojawiło się parę spraw, z którymi nie potrafię sobie poradzić, a muszę i to już w najbliższch dniach. Jestem kłębkiem nerwów, nie wiem jak pewne rzeczy rozegrać, nie wiem jak odkręcić, nie wiem...To jest takie poplątane...Jestem idiotką, bo sama się o to wszystko prosiłam.
Sama stwarzam sobie problemy, chcąc poprawić swą marną egzystencję. Zamiast być lepiej, jest gorzej. A może tylko na siłę szukam problemów.
Nie będę pisać, że od jutra dieta. Będzie co będzie. Nie potrafię sobie z tym wszystkim poradzić, nawet z samą sobą nie potrafię.
Koniec smęcenia.
[Może to i głupie, ale jak jem, nie chudnę, to czuję, że wszystko wymyka mi się spod kontroli. Całe moje życie...Chudnąc czuję się bezpiecznie. Czuję się silna, dowartościowana, czuję że mogę coś osiągnąć w życiu. Mam tak od lat. Jestem porąbana.]