dziewczyny, zycie mi sie wali. moj master plan diabli wzieli.
nie przyjeli mnie na magisterke w kopenhadze. moja aplikacja byla troche naciagana, ale aplikujac pomyslalam, ze co mi szkodzi i moge sprobowac isc i na ten kierunek. brakowalo mi czterech godzin z matmy. to jeszcze nie bylby taki koniec swiata, gdyby nie to, ze po poludniu dostalam maila od uczelni pierwszego wyboru... moj kierunek otworza dopiero od lutego 2019, bo dostali za malo zgloszen na wrzesien... nogi sie pode mna ugiely, bo aplikowalam tylko na dwa kierunki - w przypadku tego odwolanego moj dyplom gwarantuje mi przyjecie poza rekrutacja, wiec w zyciu nie zakladalabym takiego odrotu sprawy. we wrzesniu mialam studiowac modelowanie informacji o budynku. najwyrazniej nie bede.
pol zycia zapierdalalam najpierw na wyjazd za granice, a potem harowalam na garach i kulam po nocach, zeby sie tu utrzymac i miec szanse na jak najlepsza edukacje... az nie jestem tego w stanie pojac rozumem, ze sie nie udalo. oczywsicie, biore pod uwage rozpoczecie w lutym... jednak komplikuje to tyle rzeczy, ze az slabo mi sie robi, gdy o tym mysle... zacznijmy od tego, ze nie majac papieru z potwiedzeniem, ze bede stiduowac od wrzesnia, zaraz dostane nakaz eksmisji z mieszkania. do tego dochodzi brak roboty w naszym miescie, wiec jesli nie bedziemy studiowac, to i tak nie mozemy zostac w aal... wczoraj szukalismy mieszkania w kopenhadze i az zaczelismy sie smiac patrzac na ogloszenia - cztery tysiace zlotych za 10-metrowy pokoik poza miastem.
nie wiem juz co robic. zlozylismy dzisiaj aplikacje na uczelnie poza dania, ale cos cienko to widze. w anglii czesne to 35 tysiecy zlotych za rok... co prawda mamy duze szanse na stypendium po oxfordzie, ale to wciaz kosmiczne pieniadze. rozwazamy tez edinburgh i jeden uniwerek na granicy holendersko-niemieckiej... jezus maria, czy ja zawsze musze miec takiego pecha...
oprocz tego powoli dostaje kurwicy w tej pradze. rodzice d sa jak zwykle przemili, ale to nie moja bajka, wiec troche mi cisnienie podskakuje, gdy musze ciagle z nimi siedziec. do tego dochodzi zarcie, czuje sie, jakbym puchla w oczach. w dzien przyjazdu bylo ok, bo bylam z pudelkami, ale juz w czwartek bylismy na obiadku u dziadkow d... typowym czeskim obiadku. podkreslam. do tego doszlo wieczorne running sushi, gdzie pewnie tez wladowalam w siebie z dwa tysiace kalorii na jednym posiedzeniu. z kolei wczoraj w zwiazku z ta cala sytuacja nie bylam w stanie sie w zaden sposob kontrolowac i zjadlam cala czekolade, paczke orzechow, tosty z serem i popilam to wszystko winem musujacym. pieknie.
teoretycznie dzisiaj tez szykuje sie rodzinny obiad, ale mama d przygotowala dla mnie osobne pieczone ziemniaczki i kurczaka. oni maja zapiekanke serowo-ziemniaczana z wieprzowina, wiec w sumie jestem wdzieczna, ze nie jem swinek, bo znowu bym sie nawpieprzala. wieczorem licze na silownie, bo jestem juz po trzech dniach bez treningu i troche mi z tym zle.
no... takze u mnie nieciekawie. nie moge sie juz doczekac srody, bo jedziemy wtedy do moich rodzicow. odsapne, bede miala chwile dla siebie, nikt nie bedzie mi wisial nad glowa. zyczcie mi cierpliwosci.
sniadanie: 332 kalorie, B: 32g, W: 24g, T: 11g
omlet z dwoch jaj z otrebami owsianymi i liofilizowanymi truskawkami, skyr waniliowy, kawa z odtluszczonym mlekiem
drugie sniadanie: 163 kalorie, B: 7g, W: 13g, T: 10g
francuskie slimaki z poledwica, americano
lunch: 389 kalorii, B: 30g, W: 39g, T: 12g
ziemniaki pieczone z cebula i lyzka oleju, piers z kurczaka, salatka z salaty lodowej, ogorka, zoltej papryki i sosu balsamicznego
przekaska: 197 kalorii, B: 8g, W: 15g, T: 12g
francuskie slimaki z poledwica i serem, espresso
deser: 120 kalorii, B: 1g, W: 19g, T: 5g
ciasto francuskie z budyniem waniliowym i konfitura malinowa
kolacja: 520 kalorii, B: 34g, W: 71g, T: 11g
kajzerka wieloziarnista z bialym serkiem i pasta jajeczna, granola z liofilizowanymi owocami i skyrem waniliowym
trening: 20:00 dolne partie, 48:00 orbitrek (- 602kcal)
w sumie: 1721 kalorii, B: 112g, W: 181g, T: 61g