Kurwa. Napisałam taaaaaką długą notkę, wylałam z siebie cały żal, kliknęłam coś źle i się usunęło. Zacznę od początku, zaraz edytuję. Muszę wylać z siebie tę żółć ponownie. Zalega.
Zawsze trafiam na Złych Typów. Źli Typi to tacy, którzy ranią, świadomie bądź nie, zadają ciosy gorsze od bokserskich. Kłamią i kręcą. Walą ściemy. I tak dalej.
Nie lubię Złych Typów, ale Dobrych chyba też nie. Dobrego Typa miałam RAZ, był wspaniały, miły, dbał o mnie i się troszczył. A co ja na to? Adieu, arivederci, praszczaj. Paskuda jest chyba masochistką...? Zapytacie się: Paskudo, ilu w takim razie miałaś złych? Na stałe? Czterech. Na krócej - nie zliczę. Pierwszy był kłamcą, drugi ćpunem, trzeci pijakiem, teraz w moim sercu króluje Zły Typ Dziwkarz. Dziwkarz jest w gruncie rzeczy dobrym chłopakiem, zawsze mi pomoże, obroni, przytuli, wysłucha. Nie cierpiałam go jak psa (nie lubię tego określenia, bo psy kocham, ale tak się mówi umównie, czyż nie?), wyśmiewałam podboje, szydziłam ze wszstkich naiwniaczek, które dały się złapać mu w sieć. A kiedy rozpuścił żałosne plotki ze mną i z nim w roli głównej... Było piekło! Był ogień i awantura. Nie cierpiałam więc Dziwkarza coraz bardziej do momentu, w którym byłam zmuszona mu pomóc, w szczegóły się wdawać nie będę. Podziękował, przepraszał, zaprosił na piwo. Drugie. Trzecie. Chcąc nie chcąc dostrzegłam w nim fajnego gościa, zabawnego, z charakterem. Polubiłam go, naprawdę, a co gorsze - zaczął mnie pociągać. Jak ja nie cierpiałam tego uczucia radości, gdy dzwonił czy pisał. Ukrywałam tą naszą znajomość przez chwilę, bo (żałosna Paskuda...) wstydziłam się tego, że lubię człowieka, o którym zawsze mówiłam same złe rzeczy. Kiedyś była jakaś impreza, na której napiłam się bardzo za bardzo. Śpiewaliśmy razem hity w stylu "My heart will go on" i takie tam, pogadaliśmy od serca. Zobaczyłam, jak wiele rzeczy nas łączy, o ilu możemy rozmawiać bez obaw, że jedno czy drugie pomyśli: "JAKI DEBIL". I stało się, powiedział, że zawsze chciał się ze mną przespać, że jestem piękna, pociągająca... No, a że P. była pijana i Dziwkarz jej się bardzo podobał... Wiadomo. I później też było fajnie. Wypady na obiady, wspólne gotowanie, jego "chcę być z tobą". Ja też chciałam, ale bałam się tak strasznie, że potraktuje mnie tak samo, jak wszystkie inne do tej pory. Postawiłam na przyjaźń... Ale jaka to przyjaźń, która zaczyna się od seksu? No, jaka? I spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę, jako przyjaciele oczywiście. Nieważne, że czasem przychodził w nocy, przytulał mnie i mówił, jak mu ze mną dobrze. Że wtulałam się w niego i nie chciałam puścić, bo było mi tak... Nawet nie wiem jak ;) Przynajmniej raz na kilka dni wszystko puszczało, całowaliśmy się, mówił mi, jak... jak "zajebiście mnie kocha, najbardziej na świecie". Że "boi się mnie pocałować, bo za bardzo mnie szanuje, bo jestem taka ważna". I tak całował ;) No i że "taka jak ty zdarza się tylko raz w życiu". Mówił, że kiedyś mi się oświadczy. A ja cierpiałam, bo widziałam, jak patrzy na inne dziewczyny. Na mnie patrzył jeszcze inaczej, z takim "czymś" w oczach, kochałam to. I niedawno pękłam, popłakałam się, powiedziałam, że go kocham, że nie mogę się z nim dłużej przyjaźnić, bo to mnie niszczy. Byłam pijana i żałosna. Przytulił mnie i tak zasnęliśmy, a następnego dnia powiedział, że chce spróbować, że chce ze mną być. A ja znów się bałam. Wyjechałam. Nie chciał mnie puścić, mowił, że nie pozwoli... Ale uspokajałam go tym, że za ponad miesiąc i tak wrócę... No i wyjechałam. Nie myślałam o tym, że jest aż tak Złym Typem. Minęły 3 dni, a on już sprowadził sobie jakąś, cytuję informatora, "prostaczkę, która lata z gołą dupą po jego mieszkaniu i pyta się, co zrobią jutro na obiad. Klnie jak szewc, nie podoba mi się". Mi też się nie podoba, najbardziej to pytanie o obiad. Cholera, to MY robiliśmy najlepsze obiady na świecie i nikt nie zaprzeczy, niech się buja. Nawet nie płacze, chyba nawet się trochę śmieję. Wiem, co to za "prostaczka", wyśmiewałam jej gościnność w kroku, nie zamienił z nią ani słowa, gdy byłam... z nim? Nie, nie z nim. Koło niego. Wystarczyła chwila, żeby zadomowiła się w jego pieprzonym mieszkaniu, a ten kretyn nie pomyślał, że ja się dowiem. Powinien się przyzwyczaic do tego, że Paskuda wszystko wie, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce się z Paskudą jakimś ciekawym info podzielić. Cóż.
Nie chcę go jako przyjaciela, nie chcę go jako chłopaka. Chcę, żeby zobaczył za ten miesiąc ideał. Wiem, że stać mnie na bycie idealną, wystarczy, żebym schudła - wszystko inne mam w porządku. Skoro podobam mu sie i uważa mnie za piękną teraz... Będzie gryzł beton za trochę ponad miesiąc. Nie dostanie nawet okruszka.
KOCHAM CIĘ SKURWYSYNU