Jednym uśmiechem wyciągnięta z odmętów pesymizmu, dziś na nowo odkryłam te maleńkie radości, na które składa się, jednak nie tak monotonnie szara codzienność.
Dotykiem delikatnych rączek nakierowano mnie tam, gdzie dawno mnie nie było. Do tych miejsc, o których w coraz częstszych trudnych chwilach, zapominam, a przecież nie powinnam nigdy zapomnieć.
Przelotny pocałunek, jak muśnięcie motyla otworzył moje oczy, ślepe na to, co kiedyś było piękne i napełniało moje serce radością i spokojem.
Dziś poraz kolejny moje już w więkoszości skamieniałe serce, pozbawione zostało skorupy, odsłaniając delikatne i wrażliwe wnętrze.
Bo w głębi serca każdy jest maleńkim, lękającym się własnych cieni dzieckiem, choć staramy się z o tym z całych sił zapomnieć i pozwolić, aby to co nazywamy "dorosłością" nas znieczuliło.
Jednak wszystko wskazuje na to, że jakbym się nie starała, to dziecko dalej będzie nieśmiało wyglądać na świat przez pęknięcia w skorupie mojego serca, dając przy okazji o sobie znać w najmniej odpowiednich i przewidywalnych momentach.
Dziś mu się upiecze, bo nie sprawiło kłopotu.
Nie to co kiedyś, kiedy pogrążyło nas oboje.
Tym razem dał mi nieśmiałą nadzieję, że będzie lepiej, przez co i ja odrobinę w to uwierzyłam.
Ale nadzieja, jest matką głupich.
I głupie jest dziecko wewnątrz mnie.