Wybrałam to zdjęcie na obraz wyjazdu do Krakowa. Konkurowało ono między zdjęciem na tle krocza smoka ziejącego ogniem, a zdjęciem na tle dzwonka Zygmunta. Obie sytuacje brzmią dziwnie. Nie mniej jednak tutaj również można dostrzec coś dziwnego, a mianowicie sztuczne uśmiechy grzeczności. Jest to bowiem zdjęcie specjalnie dla mojego chłopaka. Aby nie krzyczał na mnie, że ktoś mnie na zdjęciu obmacuje. Oczywiście tylko pozornie wyglądam na zadowoloną. Tak naprawdę, chciałam się odsunąć, ale wtedy naciśnięto spust migawki i niestety wyszło jak wyszło!
Wyjazd był wspaniały. Oprócz tego, że wyszłam na totalną kalekę, oraz choleryczkę, która patrzy na wszystkich jakby miała ich zaraz zadźgać łyżeczką, również moje staroświeckie podejście do życia dało się wszystkim we znaki. Ponoć nie lubię nowych rzeczy. I dla tego brzydzą mnie fastfoody. Bo są czymś nowym. Nie dlatego, że mam problemy gastryczne, o nie, There must be something else!
Moje bycie staroświecką przypieczętowało zamówienie drinka w szerokim koktajlowym kieliszku zamiast piwa. Wywołało to ogólny pomruk konsternacji. A gdzie do tego oliwka? - pytali złośliwcy. Następnie znów czyniono mi wyrzuty, że patrzę z byka. Mrużenie oczu wytłumaczyłam naturalną ślepotą. Co rzecz jasna nie pomogło. Woleli mieć przy sobie ukrytego psychopatę - mordercę. I ja tu jestem nienormalna.
Chcąc narobić sobie więcej wstydu, puściłam piosenkę, którą jak się okazało, znają na pamięć niektórzy uczestnicy wycieczki. Piosenka na 4 dni wbiła się na stałe w nasze umysły. Konferencja przebiegała spokojnie i pomyślnie, z płodami w tle.
w plastikowej siatce
ku ruchaniu ryyyb
A poważnie? Swój zachwyt wyjazdem mogę wytłumaczyć nie tylko wspaniałością zażycia nowych horyzontów w mieście Kraków, ale też przyjemnością jaką czerpie się z przebywania w towarzystwie ludzi inteligentnych oraz dowcipnych. Prawdziwych dżentelmenów. Takich to ze świecą szukać. Lecz, na wszelki wypadek, unikać mrużenia oczu.