Chciałbym opowiedzieć nieco o mojej najbardziej sztandarowej, jakże misternie skonstruowanej postaci. Aby to jednak uczynić, muszę opowiedzieć wiele o organizacji, do której należy, a właściwie – której częściowo przewodzi.
Cofniemy się więc o jakieś dwa tysiąclecia. Tiartia niezamieszkana, na północy zaczynają tworzyć się wielkie imperia ludzi i mrocznych elfów, z kolei na zachodzie rozpoczynają się ekspansje elfów z jeszcze dalszego zachodu. Wschód pomijam – tamtejsze driady istnieją „od zawsze”.
W tych trudnych czasach bogowie znaczyli dla pojedynczej istoty bardzo wiele. Nie było wielkich armii, ani zręcznych demagogów, każda istota musiała radzić sobie sama. Czczono więc gorliwie bóstwa, z nadzieją, że okażą się przychylne „słusznej” sprawie. Dla bogów gorliwość wyznawców była rzeczą niezwykle istotną. Do ich krainy, Salasarti, pasuje powiedzenie „pieniądze szczęścia nie dają”. Byt boga był zależny od jego popularności. Kiedy zapomniano o bóstwie, przestawało ono istnieć w kanonie bogów i stawało się istotą umarłą. Nie winien więc dziwić nikogo fakt, że bogowie ze sobą rywalizowali.
Rywalizacja ta dotknęła w pewnym momencie dwójkę przyjaciół – Argannana, władcę demencji oraz Valisarię, panią nocnych łowów. Zaczęto spierać się w Salasartii, czy wyznawcy tej drugiej winni podporządkować się Argannanowi, z powodu charakteru obu bóstw. Valisarię czczono wówczas jako władczynię chaosu, boga umysłu zaś jako pana ładu.
Argannana ogłoszono zwycięzcą. W przeciągu dwóch lat Valisaria miała opuścić kanon bogów i oddać swą pozycję nowemu władcy obu biegunów. Nie uczyniła tego jednak. Zeszła na ziemię i rzuciła mistrzowi demencji wyzwanie – wojnę między wyznawcami ładu i chaosu. I tak rozpoczęła się walka o przetrwanie.
Długo można by opowiadać o wojnie, która toczyła się dłużej niż zaplanowano. Istotne jednak jest, z czego składały się główne siły Valisarii. Założyła sławetny Zakon Chaosu, w którym służyło trzynastu magów. Ich niebanalne umiejętności sprawiły, że zdołali połączyć wyznawców Valisarii i przekonać do siebie inne istoty – wolą lub siłą.
Valisaria zwyciężyła. Została nową władczynią ładu i chaosu. A co stało się z zakonem? Bogini przeniosła go na południe, na Ziemie Ogniste, gdzie założono wieczne miasto, Xuixartię, nową stolicę nowego imperium – Xui. Teraz pod sztandarami magów służyło wiele dziwnych istot – czarne elfy (alternauci), demony, golemy etc. Nie prowadzili oni jednak wojen. Do czasu.
Wkrótce ludzie rozpoczęli ekspansję z północy. Mroczne elfy musiały uciekać na Tiartię, z niej z kolei do Xiu. Zostali włączeni w wojska zakonu (to będzie istotne dla fabuły, jednak teraz omawiać tego nie będę).
I tak zakon zmuszony był do prowadzenia wojen. Nigdy ich nie szukał, przychodziły same. Stało się razu pewnego, że upadł. Jednak magowie nigdy nie porzucili swej służby – sukcesywnie wybierano kolejnych przedstawicieli rady trzynastu i zachowywano wszelkie formalności. Dziś uważa się, że zakon nie istnieje. Magowie jednak przetrwali.
Stanowiska w Zakonie Chaosu są cztery, tworzą tym samym Radę Czterech:
- Arcymistrz, będący władcą wszystkiego, co należy do zakonu i jego sojuszników;
- Demimistrz, następca i zastępca arcymistrza, a tym samym namiestnik aktualnej stolicy zakonu;
- Demagog, który jest osobą zdobywającą nowe osoby trzecie do walki przeciw wrogom zakonu i utrzymującą ich lojalność na wysokim poziomie;
- Księgarz, odczytujący zadania od bogów i będący opiekunem świętej księgi Xui, największego artefaktu zakonu;
Wielkim skarbem każdego maga był jego amulet z wyrytą gwiazdą chaosu. Czynił posiadacza niezwykle potężnym i łączył jego byt z istnieniem innych sfer. Magowie Chaosu stali się niewrażliwi na czas - przez resztę bytu wyglądali identycznie jak dnia, w którym po raz pierwszy założyli potężny amulet.
Kolorem rozpoznawczym zakonu jest pomarańcz.
____________________________________________________
Nie przypominało ono nawet w jednym calu wspaniałego miasta, które Sevelren ujrzał w snach i wizjach. Było puste i ciche.
- Ono jest...
- Martwe - dokończył Therbolnth. - Ale tylko z pozoru. Strzeżcie się, poplecznicy chaosu czuwają za każdym rogiem. Czekają, aż stracimy czujność, odwrócimy wzrok.
Przez sine pustkowia rozległ się świst wiatru. Sevelren aż podskoczył. Historie o demonach wychodzących spod ziemi stawały się dla niego jedną z mniej przyjemnych atrakcji podróży.
- Znajdziemy ich tu? - spytał zdezorientowany. - Przecież tu nic nie ma. Nie wyczuwam żadnego życia w obrębie setek jardów. To ruina.
Zapadła cisza.
- Są niedaleko - odparł mag. - Są tam.
Jego palec wskazywał na ziemię.
- Podmrok...