photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 2 SIERPNIA 2007

TERROR ZA GRANICĄ!: Sardynia

CZĘŚĆ PIERWSZA, czyli „Wszyscy spierdalają do Göteborga na plantacje truskawek.” Był piękny, zajebisty, lipcowy poranek, kiedy, kurwa, Betonowa Atrapa wzięła i se pojechała na Sardynię. Pominę tu pakowanie, ładowanie i inne duperele rodem z Benny’ego Hilla, bo kogo obchodzi, ile par majtek ze sobą wziąłem na te dwa tygodnie? Zresztą i tak wszyscy wiedzą, że jedną. Najpierw trzeba było przedostać się do Wrocławia, bo stamtąd mieliśmy wyjechać – i dalej przez Monachium, Innsbruck i Florencję do Livorno, gdzie czekać miał na nas zarezerwowany prom, a stamtąd to już tylko chwilka i cyk, jesteśmy na miejscu. Ale po kolei, bo za bardzo wybiegam do przodu. To znaczy, trochę muszę, bo korek w okolicach Krakowa brzmi mało epicko. Więc załóżmy, że już jest następny dzień i wyjechaliśmy z Wrocławia. Obładowani jak dres z Malawy po wizycie w Diversie (całym naszym dobytkiem, czyli głównie pierzynami, workami ziemniaków i wiadrami po gnojówce) wyruszyliśmy rano skoro świt, ale i tak spóźniliśmy się o godzinę, bo mój ojciec nie umiał sobie nagrać płyty z muzyką. No właśnie, to jest osobna sprawa. Muzyka, znaczy. Tak z tydzień przed wyjazdem zacząłem zgrywać sobie na iPoda w cholerę muzyki. W ostatnie dwa dni dorzuciłem chyba ze trzy gigabajty. Orobiłem się przy tym jak dziki osioł, a tu się okazało, że mój ojciec kupił sobie wreszcie radio do samochodu (dziwnie to wygląda – takich rzęch z nowym radiem, he, he) i że przez delikatne akordy/masakryczne riffy w moich słuchawkach będzie przebijać się jakieś umcy-umcy z RMF FM czy innej równie chujowej stacji (btw. Radio Zet kiedyś wymiatało, ale teraz sikam na nich ciepłym moczem). No ale na szczęście antena nie była wyregulowana i radia nie ma. Kekeke. Co prawda, w zamian lecą jakieś płyty, ale ich da się słuchać, a nawet jak nie, to i tak nie ma tam techniawy. Osobny akapit poświęcę zespołom poleconym przez Czeskiego Uzurpatora. Amorphisu i Anathemy muszę jeszcze więcej posłuchać, ale trzeba przyznać, że konkretnie napierdalają dla Diabła. Paradise Lost powoli zaczyna mi chyba wchodzić, o dziwo. Porcupine Tree jest wyjebyste. Btw. jak zacząłem słuchać [i]In Absentii[/i], to przed kilka sekund myślałem, że przez przypadek włączyłem jakąś piosenkę Opethu, której jakimś cudem nie znałem. Nie wiem, kto tu od kogo rżnął. Ale myślę, że Wilson z Akerfeldtem zrobili [i]Blackwater Park[/i], później Wilson zerżnął sam od siebie i zrobił [i]In Absentię[/i], a na koniec Akerfeldt zerżnął Wilsona w dupę w ramach dobrej, partnerskiej współpracy. Nie wiem, czy czegoś nie popierdoliłem, ale nie chce mi się sprawdzać, co było pierwsze, więc proszę wybaczyć. He, he. Krótko: dzięki, Uzurpatorze. Z muzyką czy bez, jeśli masz do przejechania 1300 kilometrów jednego dnia, to czeka cię lekka chujowizna. Niemcy stanowiły chyba najdłuższą część całej wyprawy, ale jakoś nie miałem uczucia, że już mogłyby się wreszcie skończyć. Jakoś tak szybko zleciało. Austria właściwie też, nawet nie zauważyłem, kiedy tam wjechaliśmy. Po drodze i przy włoskiej granicy oglądałem smagane nordyckim wichrem szczyty Alp oraz pogańskie lasy, w których starożytni Rzymianie jak rasowi polscy żule chlali tanie wino. Tu mała uwaga. Od czasu tego wyjazdu nie cierpię Włochów. Nie byłem nigdy ksenomorfem (czy jak to się, kurwa, nazywa) i rzadko miałem uprzedzenia do ludzi innych narodowości, no ale to już przechodzi ludzkie pojęcie. Dlatego uprzedzam, że tu i tam mogą pojawić się wtręty na temat beznadziejności Makaroniarzy. Zresztą od wjazdu do Włoch było widać, że coś tu jest nie tak. Zamiast wziąć i, kurwa, zbudować most nad wąwozami i graniami – jak w Austrii – to zrobili drogę krętą jak zeznanie Oleksego. Co za pojebany naród. Ale głupi ci Rzymianie. Zatrzymaliśmy się w Burger Kingu. Nie jadłem tam od wieków, bo te przudupasy z Pizza Hut wykupiły całą sieć na terenie Polski. Ale teraz na szczęście znowu ma z powrotem wejść. I dobrze, bo Big Mac to jest NIC w porównaniu ze zwykłym Whopperem, nie mówiąc już o Whopperze podwójnym czy potrójnym. Dojechaliśmy do Florencji i zatrzymaliśmy się w tamtejszym hotelu. Był to ostatni raz, kiedy tak naprawdę porządnie się wykąpałem. He, he, he. Następnego dnia rano wybraliśmy się do Pizy, żeby zobaczyć słynną wieżę, którą widać na zdjęciu. Nie wiem, czy znacie historię tego zabytku i powód, dla którego jest przekrzywiony. Otóż budowali go Polacy i jak zwykle zademonstrowali polską dokładność: [i]– Panie majster! Jest poziomica? – Zepsuta, kurwa jej mać. Rób na oko. – Ale to trochę krzywe będzie… – A chuj, zaszpachluje się.[/i] W następnym odcinku dalsza część relacji z mojej wyprawy. Właściwie piszę te słowa jeszcze w jej trakcie, ale trudno, przeszłość się nie zmieni, chyba że w wyniku interwencji Erica Cartmana ([i]South Parki[/i] też wziąłem ze sobą na wyjazd). No, pierdolnij z działka, Tadziu. Siema! – B.A.R.T.E.K. [i][zdjęcie z ukłonami dla Anki i Olki][/i]

Komentarze

szczezuja łuuuuuu! Witamy! Witamy ponownie w naszym pięknym kraju! :)

Aaaa my mamy radio w samochodzie, ale nasza matka nie pozwala go włączać xD.
02/08/2007 13:08:30
ewel90 ;)
02/08/2007 1:12:14
~jasiek Wrócił, burżuj... A co to, jakieś święto było, że się wykąpałeś?:>
02/08/2007 1:06:50

Informacje o terrorpierdolcow


Inni zdjęcia: Ehhh patusiax395O poranku :) halinamPleszka slaw300Hejka? traidor1550 akcentovaSynuś nacka89cwaZ kuzynem nacka89cwaRzekotka drzewna wieslaŻar tropików bluebird11Pluralizm postaw. ezekh114