Część trzecia:
WISIELCZY HUMOR
- No i co, jest tam co? – po raz wtóry krzyknął Gandzialf. Tordak zignorował śmierdzącego dziada i ostrożnie postawił stopę, szukając kolejnego punktu oparcia. Gałąź wygięła się w proteście, ale utrzymała jego tysiąc funtów. Oparł się wtedy o pień i zgrabnie przerzuciwszy ciężar ciała na drugą nogę, podciągnął w górę, chwytając potężnymi dłońmi konar powyżej. Kiedy ostatecznie wspiął się na wyższe piętro drzewa, zdał sobie sprawę, że był już dobre sto czternaście metrów nad ziemią. Zignorował kolejny krzyk Gandzialfa i skoncentrował na swym celu. Jakieś dwa metry nad nim i trochę na prawo dyndała para nóg odziana w pedantycznie wypastowane obuwie trzeciej kategorii o wyjątkowo niemodnym fasonie. Tordak żachnął się i ponaglany uporczywym nawoływaniem starca jął wspinać w tym kierunku.
Ciało huśtało się kołysane wiatrem, pyk-pyk; ten widok, jak i odgłos chrzęszczącego sznura, działały kojąco na skołatane nerwy krasnoluda. Odkąd przystał na propozycje czarodzieja, jego życie stało się jeszcze bardziej do dupy. Mega do dupy. Westchnął ciężko na tę myśl, podciągnął, usiadł na gałęzi okrakiem i sunąc na dupie zbliżył do wisielca. Smród uderzył go w nozdrza z impetem czołgów Układu Warszawskiego sunących na Czechosłowacje; była to mieszanka łoju, kupy i perfum czwartego rzutu. Tordak z obrzydzeniem i ulgą jednocześnie wyjął zza pasa jeden ze swych stu czternastu toporków do rzucania i przeciął linę tuż nad głową szpetnego nieszczęśnika. Obijając się przez dłuższy czas od gałęzi do gałęzi, ciało uderzyło wreszcie o ziemię, zaś zdegustowany krasnolud rozpoczął żmudną wspinaczkę na dół. Kiedy nań dotarł, czarodziej był właśnie w trakcie drobiazgowego egzaminowania ciała denata.
- Na oko jakiś bard – rzekł pocierając podbródek i wskazując na leżącą obok ciała połamaną małą, pokraczną gitarkę.
- Jak bałałajka, to pewnie ruski – mruknął gniewnie Tordak, po czym zaintonował cicho swą rodową pieśń bojową – A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści…
- Nie – przerwał mu Gandzialf – raczej jeden z naszych. Ruski nie nosiłby muszki i kapelusza.
- Może i nie, ale buty ma jak ruski – Tordak splunął przez ramię.
Gandzialf uśmiechnął się nagle i w skupieniu przewrócił denata na bok w celu odczepienia mu od pasa dopiero co spostrzeżonej sakiewki.
- Włala – powiedział w Wysokiej Mowie potrząsając skórzaną paczuszką – Oto nasza nagroda!
- Bez sensu – krasnolud niepewnie przestąpił z nogi na nogę – Kto by się fatygował i wciągał go tak wysoko nie przetrzepawszy kieszeni? Nic z tego nie rozumiem.
- Boś głupi i małej wiary! Mówiłem ci, że musimy szukać znaku. I co? I znaleźliśmy!
- Gówno – Tordak był gorącym zwolennikiem relatywizmu – Widać było faceta z odległości mili. Co to za znak? Zresztą – omiótł wzrokiem okolicę – ciężko znaleźć tu drzewo bez przynajmniej jednego wisielca.
- No właśnie! A los przywiódł nas właśnie do tego. Po co jednak strzępić język, zaraz sam się przekonasz, że mam rację – rzekłszy to rozwiązał rzemień sakiewki. Ze środka wyleciała zrolowana kartka wyrwana z kołoszytu. Gandzialf spojrzał na zaskoczonego Tordaka z wyższością, po czym rozwinął ją, odchrząknął i odczytał był, co następuje:
[i]Pomocy! W moim domu są pięciometrowe pająki. Pomóż mi, a sowicie zapłacę! Jestem w…
[/i]
W tym momencie Tordak odwrócił się na pięcie i bez słowa ruszył przed siebie.
- Ej no, nie dałeś mi doczytać! – zawołał za nim w proteście Gandzialf.
- Pocałuj mnie w dupę – ryknął w odpowiedzi krasnolud – Obiecałeś mi ratowanie świata, przepowiednie, skarby, walkę z demonami i inne takie, a tu co? Gówno, następne pięciometrowe pająki. Spieprzaj, dziadu, idę do domu.
- Ej no, poczekaj, przecież – zaczął Gandzialf, po czym urwał i żachnął się, cokolwiek to znaczy – A niech mnie…
Tordak zaskoczony nagłym zamilknięciem Gandzialfa odwrócił się i ku swemu zaskoczeniu zobaczył jak zafascynowany, niemal oszołomiony czarodziej wpatruje się w trzymaną drżącymi rękoma kartkę. Podszedł bliżej i zobaczył, że była zapisana także z drugiej strony, tyle że zupełnie innym pismem, koślawym i niewyraźnym.
[i]Piszę sam do siebie na szpargałach tego idioty, żeby nie zapomnieć. Ten przebieraniec kazał nam stawić się jutro o zachodzie słońca na placu Zamku Zgniłych Pierogów, mają być demony, napierdalanie i wyżera. Potem obiecał wyjaśnić, co i jak. Hasło do bramy: Beton. Pamiętać, kurwa! PS jak ten debil jeszcze raz westchnie, to – przysięgam – powieszę go na najbliższym drzewie. Kerang.
[/i]
Kiedy tylko Tordak odczytał treść wiadomości, zaintrygowany i oczarowany, powoli podniósł znad kartki swój wzrok. Szybko napotkał równie iskrzące spojrzenie czarodzieja. Obaj w jednej chwili zdali sobie sprawę, że byli, kurwa, w domu.